Pod zagrożoną odcięciem Wiaźmą Rokossowski dostaje rozkaz stawienia się w kwaterze marszałka Koniewa. Oznacza to porzucenie własnych żołnierzy. Żąda rozkazu na piśmie, i taki rozkaz dostaje.
W tym czasie jego 16-letnia córka Ariadna rwie się na front. Próbowała nawet uciec z domu. Generał – za chwilę już marszałek – boi się śmiertelnie o jedynaczkę.
– Żeby ją zatrzymać, powiedział jej, że na froncie nie ma miejsca dla kobiet bez wojskowej specjalności – opowie prawie 70 lat później Ariadna, wnuczka Ariadny. – Myślał, że dziewczyna pójdzie na kursy, pouczy się, a w międzyczasie może wojna się już skończy...
Ale marzenia marszałka się nie spełniły. Jego córka zakończyła kurs radiotelegrafistki w samym szczycie bitwy stalingradzkiej. W dodatku nie zwykłe kursy, tylko przy Centralnym Sztabie Partyzanckim. Czyli powinna zostać zrzucona z grupą dywersyjną na tyły wroga.
Ktoś – sam marszałek? któryś z jego wysoko postawionych kolegów? – do tego nie dopuścił. Ariadna nie poleciała, dostała natomiast przydział na front dowodzony przez jej ojca.
– Podobno bardzo jej pilnowali, żeby nie uciekła na pierwszą linię – mówi Ariadna, wnuczka Ariadny.
Polak to jeszcze gorzej
W obozie jenieckim, gdzie znalazła się Helena Bugajska, szaleje tyfus. Helena, pielęgniarka, pracuje przy chorych, ratuje ludzi. Za trzy lata ten epizod uratuje ją samą.
Potem jako kobieta zostaje przekwalifikowana z kategorii „jeńcy" do kategorii „robotnicy przymusowi".
W ZSRR, mimo że nie było to bezpieczne, w rubryce „narodowość" wpisywała konsekwentnie „polska". W Niemczech podaje rosyjską, bo powszechna opinia głosi, że Polaków Niemcy traktują jeszcze gorzej niż Rosjan...
W Bawarii Helena trafia na dobrych ludzi. Pracuje w ich domu, traktowana prawie jak córka. Potem władze dochodzą do wniosku, że Trzeciej Rzeszy przyda się bardziej w fabryce, i przenoszą ją do obozu. Ale sąsiad jej dotychczasowych patronów jest strażnikiem w obozie, przez niego posyłają Helenie jedzenie. A czasem nawet udaje się im zabrać ją z lagru na niedzielę...
Helena zakochuje się pierwszą miłością w przymusowym robotniku z Francji. Chłopak ginie w czasie bombardowania. Ciała nie odnaleziono, więc dziewczyna czepia się nadziei, że korzystając z okazji, jej ukochany uciekł do Francji...
W 1945 obóz wyzwalają Amerykanie. Po paru tygodniach amerykański oficer robi zbiórkę byłych więźniów.
– Możecie wracać do swoich – mówi. – Ale mamy informacje, że byłych jeńców tam wysyłają do obozów. Więc kto chce wracać do Rosji – krok do przodu.
I Helena wraz z innymi robi ten krok do przodu.
Przed Syberią uratowała ją epidemia tyfusu, która latem 1945 roku uderzyła w okupującą wschodnie Niemcy armię. Wojskowa służba zdrowia potrzebowała każdej pary rąk. A tym bardziej rąk Heleny, pielęgniarki z doświadczeniem przy pracy w barakach tyfusowych.
Helena pracuje w radzieckim szpitalu we wschodniej strefie okupacyjnej długo. Władze mają już inne priorytety niż łapanie byłych jeńców, a Bugajska wrosła w szpital... I w końcu udaje się dopisać ją do listy personelu. Wraca do Moskwy ze szpitalem, nie jako były jeniec, ale jako pielęgniarka.
Marszałek Rokossowski już jakiś czas temu poprowadził paradę zwycięstwa na placu Czerwonym, i już jakiś czas temu do Moskwy wrócił Igor Okuniew. Podzielił los tysięcy rosyjskich mężczyzn, o których Władimir Wysocki śpiewał
„wozwraszczalis' otcy naszi, bratia, po domam, po swoim da czużim"... Nie wszystkie kobiety czekały na swoich frontowców. Nie czekała też żona Okuniewa.
Wojna i dowodzenie katiuszami zmieniły jednak na lepsze los syna rozstrzelanego generała. Nie jest już pozbawionym praw dzieckiem wroga narodu. Mimo braku formalnego wykształcenia zostaje wykładowcą budowy maszyn na politechnice.
Odbija się od dna, co nie udaje się jego stryjecznemu bratu. Do końca życia będzie kierowcą trolejbusu. Kierowca trolejbusu to wtedy w Związku Radzieckim symbol chamstwa. A po śmierci młodszego Okuniewa jego koledzy z zajezdni powiedzą ze zdziwieniem i respektem:
– Pracował z nami tyle lat i nikt nigdy nie słyszał, żeby zaklął choć raz...
Jakim cudem cię Stalin przegapił?
Igor Okuniew nie ma już domu, zamieszkał więc u kuzynek. I któregoś dnia zastaje tam nieznaną mu dziewczynę z podbitym okiem. To Helena, która pracuje jako pielęgniarka wraz z jedną z kuzynek Okuniewa, ale w wolne dni grywa w hokeja w drużynie Lokomotiw i właśnie dostała krążkiem w twarz...
Pokochali się i pobrali, a w tym samym mniej więcej czasie, również w Moskwie, ocalony od akowskiej kuli Lew Kubasow pojął za żonę córkę generała Batowa – przyjaciela Rokossowskiego, przyjaciółkę córki marszałka. Na tym weselu brat pana młodego Wil poznaje Ariadnę. Powstaje nowa para.
Rokossowski jest początkowo przeciwny małżeństwu jedynaczki. Nie chce, żeby wiązała się z oficerem. Nie chce dla niej życia od jednego zielonego garnizonu do drugiego, daleko od rodziców. Ale Ariadna stawia na swoim, tak jak pokolenie wcześniej jej matka. Młoda para zaczyna życie oficerskiego małżeństwa, co parę lat przeprowadza się z jednego zakątku państwa do drugiego, bo marszałek spełnił swoją zapowiedź. Nie lubi nepotyzmu, nie wspiera kariery zięcia, nie załatwia mu pracy w Moskwie.
Okuniewowie żyją w tym czasie w komunałce, czyli mieszkaniu niegdyś dużym, obecnie wspólnie zamieszkanym przez kilka rodzin. Mieszkają z siostrą Heleny i jej dziećmi, matką, bratem i wieloma osobami obcymi. Ich intymność ogranicza się do łóżka odgrodzonego szafą.
Okuniewowie często wspominali wojnę i to, jak Helenie udało się uniknąć podzielenia losu byłych radzieckich jeńców.
– Dziadek śmiał się z babci: jakim cudem Stalin z organami cię przegapili! – opowiada wnuczka. Ale na tym się nie kończyło, bo dziadek w ogóle mówił o Stalinie dużo i źle. A to była komunałka, kilkanaście osób, wszyscy wiedzieli o sobie wszystko. Siostra babci prosiła: nie rób tego! Przyjdą po ciebie i jeszcze mnie zabiorą jako członka rodziny, a ja przecież mam dzieci. Ale nikt ze współmieszkańców nie doniósł, chociaż wszyscy słyszeli to wielokrotnie...
Potem Okuniewowie mieszkali w małym, drewnianym domku bez fundamentów, gdzie zimą rano ubrania były przymarznięte do wieszaków. I urodziła im się córka Ludmiła.
Natomiast Wilowi i Ariadnie urodził się syn nazwany na cześć dziadka Konstantym.
Radziecki marszałek zostaje marszałkiem polskim. Nie cieszy go to. Lubi być w Polsce i lubi armię. Ale nie cierpi polityki, ceremonii i służb specjalnych. A wie, że w Warszawie będzie musiał pogrążyć się w tym świecie.
– Pradziadek wiedział, że w polskiej elicie władzy trwają zmiany, przetasowania – opowiada Ariadna, wnuczka Ariadny. – Nie chciał w tym uczestniczyć. Po przyjęciu propozycji Stalina przez dwa dni nie wychodził z gabinetu.
Josifowi Wissarionowiczowi się nie odmawia. Marszałek jedzie do Warszawy, wkłada nowy mundur. W Polsce odwiedzają go córka z małym Konstantym i mężem. Według świadectw rodzinnych Wil Kubasow, mimo że w ostatniej chwili umknął spod akowskich luf, urazu do Polski nie nabrał.
W Warszawie zaczyna się budowa Pałacu Kultury – Daru Narodu Związku Radzieckiego dla Narodu Polskiego. Jedna z kuzynek Okuniewa jest architektką. Projektuje „stalińskie wysotki" – wysokościowce, na których wzorowany jest pałac. To dla niej szansa zawodowa, chce jechać do Warszawy, uczestniczyć w projekcie. Podobno chodzi tylko ogólnie o zagranicę, a nie o to, że konkretnie do Polski, ale ponieważ najwyraźniej ktoś czuwa nad tym, żeby wszystkie końce tej plątaniny zawierały jakiś polski element, to nazwisko tej kuzynki brzmi: Zielińska.
Ale cóż? Obywatela radzieckiego nie można wypuścić za granicę ot, tak po prostu – nawet do bratniej Polski. Trzeba wypełnić ankietę, a w niej punkty dotyczące pochodzenia klasowego... I wiadomo, że przy tak ważnej sprawie jak wyjazd do Warszawy skrupulatnie sprawdzą tę ankietę z ankietami krewnych.
A tu siostra pani architekt w rubryce „pochodzenie" wpisała „dworianstwo". Nawet nie po prostu „dworianstwo", tylko „stołbowyje dworianstwo". Czyli tak jakby „stara szlachta rodowa". Demonstracyjnie. I tak krewnej rozstrzelanego carskiego generała nie dane było wnieść wkładu w budowę PKiN...
Październik 1956. Rokossowski, oznaczający dla Polaków bezpośrednie rządy Moskwy w Warszawie, traci stanowiska ministra obrony i członka Biura Politycznego. Wraca do Rosji z urazem do Polski i ekipy Gomułki.
Parę lat później do Rokossowskiego zadzwoni Chruszczow. Marszałka nie było, odebrał adiutant. Usłyszał:
– Przekażcie marszałkowi, że przyjeżdża do Moskwy towarzysz Gomułka, marszałek ma koniecznie być na Kremlu na przyjęciu.
Adiutant oczywiście obiecał sekretarzowi generalnemu, że przekaże.
Ale nie przekazał. Zapomniał. Albo „zapomniał" – może tak dobrze wiedział, co gra w duszy „marszałka dwóch narodów", że wziął na siebie to ryzyko, bo wiedział, czego jego dowódca tak naprawdę by chciał?
Tak czy tak, Rokossowskiego na bankiecie nie było, i następnego dnia zadzwonił do niego wściekły Nikita Siergiejewicz.
Marszałek: – Adiutant mi nie przekazał.
Chruszczow: (rozeźlony): – Zwolnij go od razu!
Marszałek odkłada słuchawkę, przez chwilę milczy, a po chwili mówi do adiutanta: – Dziękuję.
Nie chciał do tej ściany
Konstanty Rokossowski umiera w 1967 roku. I jak każe radziecki obyczaj, urna z jego prochami zostaje wmurowana w ścianę Kremla. Choć wszyscy wiedzą, że tego nie chciał, że mówił:
– Śmierci się nie boję. Ale boję się tego, że mnie pochowają w tej ścianie.
– Pradziadek chciał, żeby go pochowano po ludzku, obok bliskich, na Cmentarzu Nowodiewiczym. Do dziś staramy się uzyskać zgodę władz na przeniesienie jego prochów do grobu, gdzie leżą jego żona i córka, i wciąż odbijamy się od muru – mówi Ariadna, wnuczka Ariadny.
Wtedy oczywiście decydowała wola partii i rządu, rodzinie trudno było wyrazić sprzeciw.
A Kostia, wnuk marszałka, zaczął sprawiać kłopoty. Można byłoby jeszcze wytrzymać to, że słuchał Beatlesów i nosił długie włosy. Ale zaczął chodzić do kościoła.
Katolicki kościół był położony blisko siedziby KGB na Łubiance, ale chyba gdziekolwiek znajdowałby się, to fakt ponawiającej się obecności w świątyni wnuka bohatera wojny ojczyźnianej nie zostałby niedostrzeżony.
„Wasz syn znowu był widziany w katolickim kościele. Jakże Wam musi być wstyd... On, wnuk marszałka Rokossowskiego, prawdziwego komunisty" – takie anonimy przychodzą do matki Kostii.
I ciągnęło go do Polski. Może dlatego, że u dziadka-marszałka czytał polskie pisma, które do końca życia dostawał Rokossowski? I książki, bo marszałek do końca życia dostawał – i czytał – również polskie książki. W tym zakazane w PRL – emigracyjne.
Taki trochę typ hipisujący. Mimo to został oficerem. Wprawdzie naukowcem, specjalistą od elektroniki lotniczej, ale oficerem. To było oczywiste – tradycja, trzecie wojskowe pokolenie, bo jego ojciec Wil Kubasow pozostał w armii, awansował i został komendantem akademii wojsk chemicznych.
W pracy, w wojskowym instytucie, ostrzyły sobie na niego ząbki córki generałów i marszałków. To przecież gratka zostać żoną wnuka Rokossowskiego, w dodatku nazywającego się dokładnie tak jak marszałek – Konstanty Rokossowski. Bo po śmierci matki Konstanty i jego brat zmienili nazwisko. Spełniając w ten sposób wolę dziadka, którego smucił fakt, że ponieważ ma tylko córkę, nazwisko nie przetrwa.
A młody Konstanty Rokossowski poznał Ludmiłę Okuniew...
Na weselu stara pomoc domowa Rokossowskich zapłakała:
– Ach, a Ada (czyli pierwsza Ariadna) tak chciała, żeby Kostia ożenił się z córką generała...
Helena Bugajska-Okuniew odpowiedziała:
– No i prawie się spełniło! Nie z córką, ale z wnuczką generała, tyle że nie radzieckiego, lecz carskiego...
No i urodziła się dziewczynka. Ariadna, wnuczka Ariadny.
Na pełnym kole
Mama Ariadny, wnuczki Ariadny, była bardziej „porządna" w radzieckim sensie tego słowa od swojego męża. Ale to ona jako pierwsza ochrzciła się w katolickim kościele w Leningradzie, jeszcze w czasach radzieckich. Uczyła się polskiego, chodziła na lekcje do ambasady. Ubóstwiała Annę German.
– To dzięki mamie mówię po polsku – uważa Ariadna, wnuczka Ariadny.
Ariadna od zawsze zna Grechutę i w ogóle polską balladę z lat 60.
– Jak mama wiozła mnie z daczy na egzaminy wstępne na MGIMO (moskiewska szkoła dyplomatyczna, kuźnia kadr radzieckiej, a potem rosyjskiej służby zagranicznej), to w samochodzie razem śpiewałyśmy Czerwone Gitary – mówi Ariadna.
Ostatecznie nie została dyplomatą, tylko dziennikarką. Często pisze o Polsce, często w Polsce bywa. Przyjęła chrzest w Moskwie, w pierwszej połowie lat 90.
– Od zawsze Polska była dla mnie wymyśloną krainą marzeń – mówi Ariadna. – Wiem, że ten kraj, który wymyśliłam sobie jeszcze w dzieciństwie, nie istnieje, i to jest dla mnie może nie tragiczne, ale dramatyczne na pewno.
– Chciałam jechać na studia historyczne do Polski, do Warszawy. Chciałam napisać pracę o marszałku, żeby udowodnić Polakom, że jego czarna legenda jest fałszywa. „Napiszę o Rokossowskim i powstaniu warszawskim" – mówiłam. Potem ambicje mi rosły: „Nie, napiszę o Rokossowskim w ogóle! O jego całym życiu!". Teraz już nie próbuję Polaków przekonywać, że marszałek był dobry, bo to beznadziejne. Jak tylko zaczynam, to zamieniają się w ścianę – konkluduje Ariadna Rokossowska.
I, z pewną dozą nadziei w głosie, pyta: – Ale może, jak minie jeszcze kilka pokoleń...?
Ariadna miała dziesięć lat, kiedy otrzymała legitymację Domu Polskiego. Prawnuczka komunistycznego marszałka śpiewała tam w dziecięcym chórze „Przybyli ułani", „Jak to na wojence ładnie"...
Kiedy tylko w 1991 roku przyszła pierwsza informacja, że można próbować odzyskać polski kościół katolicki – gdzie były wtedy składy handlowe – Konstanty Rokossowski, pułkownik armii wtedy jeszcze nawet nie rosyjskiej, ale radzieckiej, stawił się tam jako jeden z pierwszych. Uczestniczył w pierwszej mszy odprawianej jeszcze na schodach do budynku.
I zaraz przyprowadził tam swoją teściową Helenę Bugajską-Okuniew.
Helena wsiąkła w grupę staruszek, które wykłócały się z pilnującymi kościoła milicjantami.
Stała się działaczką Rodzin Salezjańskich. Sama pojechała do Polski, na papieską pielgrzymkę.
Umarła w wieku 89 lat.
– Zatoczyła pełne koło. Umarła jako Polka i katoliczka, czyli tym, czym się urodziła, a czym w młodości przestała być – mówi jej wnuczka. – A częściowo dzięki zięciowi, mojemu ojcu, wnukowi marszałka, który ją do polskiego kościoła po raz pierwszy przyprowadził.
– Babcia była typowo polska – dodaje Ariadna.
Co to znaczy? – Na przykład to, że strasznie się obrażała. Jak słyszę, że Wałęsa obraził się i nie poszedł do Obamy, że Kaczyński się obraził na Komorowskiego i dlatego waha się, czy pójść do Obamy, a w ogóle Polacy obrazili się na USA za to, że są wizy, to od razu ją widzę. Babcia.
No, czysta babcia po prostu...