Naturalnie wobec ogromnej skali tej korupcji oficjalne statystyki dotyczące średniego zarobku, grubości portfela przeciętnego Włocha, struktury wydatków rodziny, zamożności i ubóstwa nie są warte papieru, na którym je spisano. Mówi się nawet, że ukryte przed fiskusem pieniądze pozwoliły Włochom znacznie zamortyzować skutki kryzysu. Na przykład na podstawie deklaracji podatkowych nie sposób zrozumieć, jakim sposobem w ubiegłym roku 240 tys. Włochów kupiło sobie superauta, a 35 tys. jachty i żaglówki. Z ekstrapolacji wyrywkowych kontroli wynika, że dwie trzecie właścicieli tych luksusów to ludzie deklarujący nie więcej niż 15 tys. euro rocznego dochodu.
Przy czym grube oszustwa podatkowe nie są wyłącznie dokonywane przez ludzi od ciemnych interesów czy magików potrafiących wykorzystać niespójność przepisów. Fiskusa oszukują ludzie z włoskiego świecznika i boższyszcza tłumów: Luciano Pavarotti, Sofia Loren, Andrea Bocelli, projektanci mody Dolce & Gabbana, jeden z najlepszych obrońców w historii futbolu Paolo Maldini, kiedyś świetny piłkarz, a dziś trener reprezentacji Anglii Fabio Capello.
Co symptomatyczne, te gwiazdy w świadomości ogromnej większości rodaków były godnymi współczucia ofiarami złodziejskiego państwa a nie chciwcami mającymi w nosie tych, którym w życiu powiodło się gorzej, czyli przytłaczającą większość swoich fanów. Co gorsza, powszechne oszustwa i skoki na publiczną kasę włoskich elit stają się moralnym usprawiedliwieniem dla codziennej, prozaicznej korupcji uprawianej przez maluczkich, rozumianej jako konieczna samoobrona wymuszona przez twarde realia życia.
Na pozór trudno odmówić racji tym, którzy wskazują, że Włosi oszukują swoje państwo, bo sami czują się na każdym kroku oszukiwani przez władze wszelkich szczebli, finansistów i potężnych przedsiębiorców. Przecież ogromny skandal korupcyjny z początku lat 90. ukazał, że włoska polityka finansuje się z łapówek przedsiębiorców, którzy w zamian mogli liczyć na zlecenia państwowe. Okazało się przy tym, że świetnie oliwiony, znakomicie zorganizowany proceder uprawiano bezkolizyjnie przez lata, a uczestniczyli w nim wszyscy: premierzy, szefowie partii i najpotężniejsze koncerny z Fiatem na czele. Tego rodzaju praktyki korupcyjne można spotkać i dziś, choć na o wiele mniejszą skalę. Po prostu w pewnym sensie w ramach elastycznego „systemu Italia" tę korupcję zalegalizowano. Horrendalne koszty włoskiej polityki pokrywa teraz w lwiej części budżet, czyli podatnik.
Parlamentarzyści, gdy mleko się rozlało, zadbali o siebie w ten sposób, że uchwalili sobie najwyższe pensje w Europie (dziś min. 14 tys. euro), a i ponad 3 tys. euro emerytury, do której wybraniec narodu ma prawo już po pięciu latach zasiadania w Izbie Deputowanych. Co w kontekście legalizowania korupcji symptomatyczne, każdy włoski deputowany i senator oprócz pensji otrzymuje 3700 euro na opłacenie sekretarza. Ale się z tych pieniędzy rozliczać nie musi (podobnie jak z ryczałtu na taksówki, komputer, telefon itp.). Efekt jest taki, że zaledwie 240 z blisko tysiąca włoskich parlamentarzystów oficjalnie zatrudnia asystenta. Reszta albo bierze te pieniądze do kieszeni, albo zatrudnia sekretarza na czarno. Mało tego! Parlamentarzyści zmusili naród, by dopłacał im 8 mln euro rocznie do posiłków w parlamentarnych restauracjach, a przy okazji sfinansował 16 mistrzów nożyc fryzujących poselskie głowy za darmo.