Przez całe lata różni specjaliści na konferencjach międzynarodowych ostrzegali, że największym zagrożeniem dla świata jest groźba przeludnienia, czyli bomba demograficzna. Dziś takich głosów w środowiskach naukowców jest coraz mniej. Tezy o powszechnym kryzysie ludnościowym i nieodwracalnym wyczerpywaniu się zasobów naturalnych okazały się bowiem nieprawdziwe. Obecnie demografowie boją się raczej innego zjawiska, a mianowicie starzenia się społeczeństw. O ile dziś tylko jedna dziesiąta mieszkańców świata ma ponad 60 lat, o tyle w 2100 roku będzie to już jedna trzecia.
Peter G. Paterson, jeden z najbardziej wpływowych amerykańskich polityków i biznesmenów, wydał kilka lat temu książkę pt. „Siwy przypływ: jak nadchodząca fala starości przeobrazi Amerykę i świat". Prognozuje w niej, że największym problemem ludzkości w XXI wieku będzie starzenie się populacji w krajach najbardziej rozwiniętych. Przy obecnych trendach demograficznych nie będzie bowiem możliwe zabezpieczenie starości na takim poziomie socjalnym jak dziś. Stanie się to dla Zachodu głównym problemem nie tylko ekonomicznym, lecz także społecznym i politycznym.
Podobnie sądzi Peter F. Drucker, uważany za największy na świecie autorytet w dziedzinie zarządzania. W swej książce pt. „Zawód menedżer" pisze, że w obecnym stuleciu najważniejszym czynnikiem w gospodarce będzie nie technologia, lecz demografia. Według niego kluczem do osiągnięcia potęgi ekonomicznej będzie stały przyrost naturalny. Jak dowodzi bowiem amerykański ekonomista Gary Becker, aż 80 proc. zasobów w krajach zamożnych stanowi kapitał ludzki, pozostałe zaś 20 proc. to bogactwa naturalne, zasoby materialne i urządzenia.
Z tego punktu widzenia najgorsze perspektywy na przyszłość rysują się przed regionami dotkniętymi kryzysem demograficznym. Szczególne miejsce na tej mapie zajmuje Europa. Obecnie jej mieszkańcy stanowią 10 proc. ludności globu, a w połowie naszego stulecia będzie ich już tylko 5 proc. Jest niemal regułą, że spadek dzietności i ujemny współczynnik przyrostu naturalnego to dziś zjawisko charakterystyczne raczej dla krajów zamożnych niż biednych. Dlaczego tak się dzieje?
Bardzo opiekuńcze państwo
Jedną z odpowiedzi przyniosły prace wspomnianego już prof. Gary'ego Beckera, który w 1992 r. otrzymał Nagrodę Nobla za stworzenie ekonomicznej teorii rodziny. W swych pracach Becker zauważał, że wiele zachowań ludzkich da się wytłumaczyć racjonalnością ekonomiczną. Dotyczy to także decyzji o posiadaniu licznego potomstwa. Otóż od wieków ludzie starali się mieć wiele dzieci, gdyż traktowali je jako inwestycję w swoją przyszłość. Im więcej posiadali dzieci, tym większa była ich szansa na zabezpieczenie materialne w podeszłym wieku.
System obowiązkowych ubezpieczeń społecznych sprawił, iż posiadanie dużej liczby dzieci przestało się opłacać
W związku z tym rodzina była miejscem, w którym kumulowano kapitał nie tylko z myślą o żyjących, lecz także o kolejnych generacjach. Liczebność i zamożność młodych pokoleń była dla rodziców gwarancją dostatku, gdy będą już starzy, schorowani i niedołężni. W tekstach biblijnych znajdujemy wiele fragmentów, w których posiadanie licznego potomstwa nazywane jest błogosławieństwem. Wielopokoleniowa i wielodzietna rodzina stanowiła bowiem najlepszą siatkę ochronną dla człowieka, gdy pojawiały się w jego życiu problemy zdrowotne, finansowe czy osobiste.