Z Japonią jest pewien problem: niby to Daleki Wschód, a jednak kraj taki bliski, zachodni i kapitalistyczny.
Iwona Kordzińska-Nawrocka, japonistka:
Aktualizacja: 22.06.2013 01:00 Publikacja: 22.06.2013 01:01
Foto: Fotorzepa, Kuba Kamiński Kub Kuba Kamiński
Z Japonią jest pewien problem: niby to Daleki Wschód, a jednak kraj taki bliski, zachodni i kapitalistyczny.
Iwona Kordzińska-Nawrocka, japonistka:
Taki amerykański, prawda?... Po II wojnie, którą Japończycy oczywiście przegrali, na wyspach japońskich zaczęła się amerykańska okupacja. Amerykanie zaprowadzili swoje porządki: wprowadzili demokrację, zachodni system prawny i wolność konstytucyjną. Pod względem prawnym i ustrojowym Japonia jest krajem zdecydowanie „zachodnim". Tyle w teorii.
Czyli jest i praktyka.
Tak, bo oprócz warstwy zewnętrznej, w środku mamy do czynienia z tradycyjnym społeczeństwem japońskim, które nie przypomina społeczeństw zachodnich. Relacje międzyludzkie oparte są bowiem na wartościach konfucjańskich, które pojawiły się w Japonii już w V wieku i od tego czasu nieprzerwanie oddziaływały na mentalność i system społeczny. Największy wpływ konfucjanizmu widać w okresie siogunatu Tokugawów (od XVII do XIX wieku).
Konfucjanizm to religia?
Raczej filozofia, która kształtuje relacje społeczne: określa miejsce jednostki i grup w społeczeństwie. Wartością nadrzędną jest państwo, w którym istnieją ściśle określone relacje władzy, a członkowie społeczeństwa tworzą drabinę zależności wertykalnych (układ góra–dół). Poniżej stoi więc grupa albo klasa społeczna, a jeszcze niżej rodzina. Poniżej rodziny nie schodzimy, bo w konfucjanizmie pojedynczy człowiek nie odgrywa większej roli. Warunkiem rozwoju państwa jest harmonia, która powinna panować wewnątrz grupy oraz pomiędzy poszczególnymi grupami. Każda jednostka jest świadoma tego, że jest tylko częścią grupy i nawet kosztem własnych potrzeb musi się jej podporządkować. Takie zasady konfucjanizm uznaje za cywilizowane, natomiast kierowanie się w życiu instynktem, emocjami czy uczuciami traktuje jako przejaw zezwierzęcenia. Przedkładanie zatem własnych potrzeb i pragnień nad obowiązek wobec państwa i społeczeństwa jest po prostu czymś niecywilizowanym i groźnym społecznie. Japończycy mają też specyficzny stosunek do władzy, której należy się podporządkować. To jest naprawdę niesamowicie karne społeczeństwo.
I niesamowicie bogate.
Po wojnie odbudowa kraju zakończyła się praktycznie w 1964 r. Ten właśnie rok, w którym odbyły się letnie Igrzyska Olimpijskie w Tokio, uznaje się za przełomowy, ponieważ Japonia wyszła z powojennego kryzysu zwycięsko i wkroczyła na drogę gospodarczej prosperity. Jej symbolicznym początkiem była wymiana telewizorów w japońskich domach – z czarno-białych na kolorowe, wszyscy zapragnęli bowiem oglądać igrzyska w kolorze. Klasa średnia stanowiła już wówczas dominującą część społeczeństwa.
Jak to się udało tak szybko zrobić?
Japończycy założyli Komitet ds. Rozwoju Gospodarczego D?y?kai, który miał wprowadzić i upowszechnić amerykańskie wzorce zarządzania. Głównym celem działalności Komitetu była demokratyzacja i unowocześnienie japońskiej gospodarki oraz sprawienie, by stała się konkurencyjna i atrakcyjna dla inwestorów. Tylko że te wzorce, przeszczepione na grunt japoński, zupełnie nie przypominały tych amerykańskich. Demokratyczność japońskiego zarządzania przerodziła się w kolektywny system podejmowania decyzji. Już nie sam szef miał władzę decyzyjną, lecz wszyscy pracownicy zaczęli uczestniczyć w konsultacjach. Na każdym etapie konsultacji pracownik ma prawo zgłosić wątpliwości, dać propozycje poprawek itd. Projekt, co ciekawe, musi uzyskać zgodę wszystkich pracowników.
Da się tak prowadzić firmę?
Oczywiście, każdy pracownik czuje się współodpowiedzialny za projekt i w rezultacie za całą firmę. Jeżeli decyzje podejmuje się wspólnie, to odpowiedzialność też jest wspólna. Jak pojawią się kłopoty, to nikt nie szuka kozła ofiarnego. Do tego wdrożenie nowego projektu jest szybkie i skuteczne, bo nikt z pracowników nie oponuje i każdy wie, co ma robić. Tak skończyło się przejmowanie amerykańskich wzorców.
Trzeba przyznać, że to dosyć daleka interpretacja „amerykańskości".
Zacznijmy od tego, że do tradycyjnej firmy japońskiej, która była jeszcze normą do kryzysu lat 90., nabór do pracy odbywał się raz w roku. Co roku firmę opuszczała część pracowników przechodzących na emeryturę, trzeba więc było przyjąć nowych, których wyłaniano na podstawie egzaminów wstępnych. W Japonii wszystko, co nowe, rozpoczyna się 1 kwietnia: rok szkolny, akademicki, budżetowy. Wakacje w szkole i na studiach przypadają w marcu, a w styczniu i lutym odbywają się wszystkie egzaminy. Do pracy nie można zatem aplikować jak u nas – przez okrągły rok. Nowo przyjęty pracownik zaczyna w swojej firmie od zera, a awans zależy przede wszystkim od stażu pracy.
Nie są ważne umiejętności, wykształcenie czy to, jak dobrze się pracuje?
To jest trudne do zrozumienia dla kogoś, kto wychował się w społeczeństwie i kulturze indywidualistycznej, gdzie szczęście rozumie się jako szczęście osobiste, a społeczeństwo czy grupę widzi się przez pryzmat ograniczenia własnej wolności. Nie jest oczywiście tak, że umiejętności i wykształcenie zupełnie się nie liczą na drodze do awansu, ale staż pracy, oddanie i lojalność wobec firmy cenione są dużo wyżej. Pracownik średnio awansuje co pięć lat. W zasadzie więc osoby zatrudnione w jednym roku trzymają się razem, tak jak na studiach, i mniej więcej w podobnym czasie i w podobny sposób awansują. W większości firm czy korporacji zajmujących się handlem lub usługami pracę zaczyna się od zera, czyli witania klientów przy drzwiach wejściowych, następnie awansuje się i wita się klientów przy windzie, a dopiero potem trafia się za biurko.
Przecież rynek pracy wymaga specjalizacji, a z tego, co pani mówi, wynika, że w Japonii każdy może pracować na każdym stanowisku...
Bo cały system – również edukacji – nastawiony jest na to, by wszyscy zdobyli podobny poziom wiedzy, zachowywali się tak samo i dążyli do podobnych celów. Indywidualizm traktowany jest jako wywyższanie się, wręcz zarozumialstwo, zgodnie z japońskim przysłowiem, że „każdy gwóźdź, który wystaje, należy wbić w podłogę, bo przeszkadza w chodzeniu". Podobnie w społeczeństwie japońskim, kiedy ktoś odstaje w wyraźny sposób od grupy, natychmiast zostaje upomniany.
Oglądająca MTV młodzież się nie buntuje?
W subkulturach młodzieżowych mamy modę na farbowanie włosów, ubieranie się w specyficzny lub ekstrawagancki sposób. Ale takie zachowania również mają charakter grupowy. Nie zdarza się, by jedna osoba ufarbowała włosy, raczej robią to całe grupy. Tam też nie ma jednego wystającego gwoździa – wracając do tej metafory – a wszystkie gwoździe wystają tak samo.
A jeżeli ktoś byłby jednak inny?
Czekałby go ostracyzm społeczny. A ostracyzm w Japonii to coś strasznego. W społeczeństwie japońskim niezwykle ważny jest honor, ale oczywiście honor grupy. Wciąż zdarzają się honorowe samobójstwa. Chodzi o to, by odkupić winy tak, by nie cierpiała grupa, rodzina, najbliżsi. W dawnych czasach było to określone szczegółowymi przepisami, bo jeśli samuraj nie popełniłby honorowego seppuku, rodzina straciłaby majątek i została zdegradowana do niższej klasy. Kiedyś każdy, kto popełniał wykroczenie przeciwko grupie, był z niej wyrzucany, a normalne życie poza grupą nie istniało. W praktyce oznaczało to degradację do najniższej kasty – wyklętych.
Powiedzmy, że ktoś uczył się w Ameryce i bardzo dobrze mówi po angielsku. Też jest wystającym gwoździem?
Oczywiście. Będzie mu się trudno odnaleźć wśród rówieśników. Nie można być za dobrym, każdy Japończyk ma znać angielski tak samo, a dodatkowe umiejętności wcale nie są atutem. Każda inność może stać się przyczyną ostracyzmu.
Lepiej więc się źle uczyć, by się nie wyróżniać?
Ale Japończycy uczą się bardzo dobrze, więc też by się pan wyróżniał. Wykształcenie jest dla nich czymś niesamowicie ważnym. Ma to korzenie w konfucjanizmie, który kładzie duży nacisk na merytokrację. To wiedza i umiejętności są cnotami, a osiąganie sukcesu dzięki znajomościom i pochodzeniu jest potępiane. Każdy mężczyzna musi więc skończyć studia, a kobieta przynajmniej dwuletni koledż.
Podobno Japończycy to pracoholicy...
Kiedyś mężczyźni intensywnie pracowali, często zostawali po godzinach i zarabiali naprawdę bardzo dużo. Nikt nie wychodził po 8 godzinach pracy, wszyscy pracowali co najmniej po 12 godzin. Oficjalnie oczywiście prawo gwarantowało i nadal gwarantuje wolny dzień w tygodniu, urlopy itd. Tylko w mentalności Japończyków nie mieści się taka postawa, by opuścić firmę, kiedy inni jeszcze pracują. Kolegom trzeba pomagać, a pracę należy zakończyć razem z nimi. Nikt też zwyczajowo nie korzystał z prawa do urlopu, ponieważ zmuszałby współpracowników do zastępstwa. To byłoby działanie na niekorzyść grupy, a tak postępować nie można.
Tylko że w ten sposób to nikt nie brałby nigdy urlopów.
Japończycy wymyślili na to genialny sposób. Wszyscy biorą urlopy w tym samym czasie. Są takie trzy okresy urlopowe: Nowy Rok – najważniejsze święto japońskie, weekend majowy (3 maja – tak jak my – Japończycy obchodzą święto konstytucji) oraz Święto Zmarłych w sierpniu. Łącznie wychodzi trzy tygodnie wolnego i w zasadzie wszystkie firmy, banki, instytucje i biura są wówczas zamykane. Wspólny okres urlopowy sprawia, że nikt nie robi nikomu problemu, by musiał za niego wykonywać pracę. Otwarte są co prawda sklepy, ale inaczej by się przecież nie dało.
Firma japońska wydaje się jakimś obozem pracy przymusowej.
A dla Japończyków jest rajem, za którym zaczynają tęsknić. W Japonii przez całe życie zawodowe tradycyjnie pracowało się w jednej firmie, a do niedawna była nawet ustawowa gwarancja dożywotniego zatrudnienia i ludzi po prostu nie można było zwalniać. To się zmieniło podczas ostatniego kryzysu, kiedy rząd premiera Koizumi Jun'ichir? wprowadził reformę systemu pracy, zezwalając na zatrudnianie pracowników na kontraktach czasowych. Dla Japończyków tak rewolucyjna zmiana była szokiem. A dzisiaj rozpoczynający pracę młodzi ludzie mogą już tylko pomarzyć o dożywotnim zatrudnieniu. Trzeba przyznać, że to olbrzymi przeskok.
Jak to nie zwalniano ludzi? A restrukturyzacje czy marni pracownicy?
Jak pracownik sobie nie radził, to się w niego inwestowało, zmieniało specjalizację, kierowało do innego działu, ale nie wyrzucało. Firma jest bardzo ważną grupą dla każdego Japończyka – przypomina rodzinę. Kontakty w firmie muszą być jak najlepsze – dla dobra grupy. To jest nie do pomyślenia, by firmie nie oddać się w całości.
dr hab. Iwona Kordzińska-Nawrocka jest japonistką, wykładowcą Uniwersytetu Warszawskiego
© Licencja na publikację
© ℗ Wszystkie prawa zastrzeżone
Źródło: Plus Minus
Z Japonią jest pewien problem: niby to Daleki Wschód, a jednak kraj taki bliski, zachodni i kapitalistyczny.
Iwona Kordzińska-Nawrocka, japonistka:
„Cannes. Religia kina” Tadeusza Sobolewskiego to książka o festiwalu, filmach, artystach, świecie.
„5 grudniów” to powieść wybitna. James Kestrel po prostu zna się na tym, o czym pisze; Hawaje z okresu II wojny,...
„BrainBox Pocket: Kosmos” pomoże poznać zagadki wszechświata i wyćwiczyć pamięć wzrokową.
Naukowcy zastanawiają się, jak rozwijać AI, by zminimalizować szkody moralne.
„The Electric State” to najsłabsze dzieło w karierze braci Russo i prawdopodobnie najdroższy film w historii Net...
Masz aktywną subskrypcję?
Zaloguj się lub wypróbuj za darmo
wydanie testowe.
nie masz konta w serwisie? Dołącz do nas