Wykorzenienie po polsku

Czy musimy czuć się jak ludzie znikąd? A może powinniśmy; po tych wszystkich polskich traumach ostatnich dwóch wieków, kiedy z własnej, a częściej cudzej inspiracji przewalano naszych przodków od jednej do drugiej granicy; pozbawiano majątku, zsyłano na Sybir, wypychano z rodzinnej wioski z tobołkiem na zachód, w stronę obu Ameryk, palono w krematoriach, by ci, którym udało się przeżyć, musieli szukać nowych tożsamości gdzieś na przedmieściach Tel Awiwu, Londynu, Dublina.

Publikacja: 15.03.2014 08:00

Bogusław Chrabota

Bogusław Chrabota

Foto: Fotorzepa, Tom Tomasz Jodłowski

Nie były to czasy łaskawe; dotkliwy brak własnego państwa powodował, że mieszkańcy naszych stron bywali głównie problemem. Trzeba było ich pacyfikować, by się nie buntowali, wynaradawiać, by stracili poczucie wspólnoty, nawracać, by zapomnieli o własnym Bogu, w końcu zindoktrynować, przemielić i pogonić w świat; by ostatecznie uwolnić się nawet od śladów ich obecności.

Czy się udało? Tak i nie – myślę sobie, przeglądając w pamięci mapę rodzinnych nekropolii. Te wszystkie pokolenia, rozrzucone jak mongolski posiew między stronami świata i kontynentami; jakież to przestrzenie! Jaki rozrzut! Jak hojny! Jak szeroki! Dopiero całkiem niedawno oswoiłem się z myślą, że nie ma cmentarza, na którym spoczywałoby więcej niż dwoje moich krewnych. Od zarosłych chaszczami nadberezyńskich łąk pod Borysowem, gdzie kiedyś chowano ludzi, przez zabłocony, monstrualny cmentarz pod Kaliningradem, funeralne kwartały Lublina, Krakowa, Cieszyna, przez  wioskowe cmentarzyki podkrakowskiej Marcyporęby i Grodźca Śląskiego po wyścielane aksamitną, skrzętnie przystrzyżoną trawą cmentarzyska ??w Gary, gdzieś na pograniczu stanów Illinois oraz Indiana; wszędzie jedna, dwie osoby. Przodkowie? Rówieśnicy? ??Z pewnością krewni, bo więzy krwi są bezwzględnie oczywiste. Co prócz tego? Ten sam los? Nie zawsze przecież wygnanie; często zwykły brak wiary, że tu, gdzie się żyje, jest jakaś przyszłość; więc dalej przed siebie, choćby i za ocean, z pełnym ryzykiem porażki.

Ilu z nas ma to samo poczucie? Ilu znajduje ślady swoich przodków na cmentarzach w Rosji, Kazachstanie, Iranie, Ugandzie, Brazylii, Stanach? Wystarczy się schylić nad obcym grobem, by odkryć znajomo brzmiące nazwisko. A więc ktoś tu kiedyś dotarł i właśnie tu został. Tak daleko od bliskich. Od domu. Trudno się w takich sytuacjach obronić przed pytaniem: czy tak musiało być? Czy ów pęd przed siebie, z bagażem własnych genów i własnego losu w nieznane to coś dziwnego? ??A może to – całkiem zwyczajnie – jedna ze stron człowieczeństwa? Bo przecież gdyby nie ona, siedzielibyśmy wciąż na tej samej skalistej wysepce na Jeziorze Wiktorii, już tchnięci przez Boga, ale wciąż marząc o zapaleniu ogniska, a potem przedarciu się na nieodległy brzeg.

Nie wiem, może i tak. Może wędrówkę zakodowano ??w naszych genach, ale – mimo wszystko – zazdroszczę tym, którzy mają jakąś ojczyznę, ów doskonale rozpoznany kawałek ziemi, z własnym krajobrazem, klimatem, punktami odniesienia. Jakoś lepiej z tym żyć, bo jest gdzie wracać.

A ja? Czy mam takie miejsce? Czy cokolwiek gdziekolwiek mógłbym nazwać swoją małą ojczyzną? Kilka krzaków w Zabrzu, jakąś ścieżkę i fragment ogrodu, który śni mi się po nocach, choć nie byłem tam od 40 lat? Weranda domu pod Królewcem, gdzie jadałem chleb z masłem i cebulą w cieniu pewnej jabłoni, która hojnie rozrzucała wokół jabłka? Kilkadziesiąt metrów kwadratowych Krakowa? Jakiś strumień w lesie wśród wysokich gór, do którego wracam przez kolejne dziesięciolecia, bo wymyśliłem sobie, że to moje miejsce?

Blokowisko w mieście, w którym się urodziłem? Czym jest tak naprawdę? Przecież budziło we mnie głównie niechęć, bo mieszkali w nim ludzie, których nie rozumiałem.  A może wszystko, co mi przychodzi do głowy, to nic innego tylko chmura mgławicowych wspomnień, zamkniętych głęboko w mózgu obrazów, wstęp do nowego świata tożsamości, jakim będzie za chwilę, a może już jest zbiór plików o rozszerzeniu PDF albo jeszcze gorzej, ślad na klawiaturze prowadzący na błękitne łąki Facebooka?

Tego się chyba obawiam najbardziej, że mój przypadek ojczyzny jako kolekcji obrazów to odchodząca powoli analogowa przeszłość, a przyszłością będzie człowieczeństwo definiowane wirtualnym środowiskiem, głupawym nickiem, punktem odniesienia wyznaczanym przez Facebooki, Instagramy, LinkedIny, blogi, na których się wyżywamy mniej lub bardziej anonimowo, zapisy na dyskach albo rozproszone w chmurze. Gdzie wtedy miejsce na realność, którą opisuje pojęcie ojczyzny? Czy nie będziemy o coś ubożsi? A może bogatsi, bo to nowe zakorzenienie w sieci da nam poczucie realnej obecności w życiu. W konkretnej grupie. Na konkretnej stronie. A Second Life będziemy traktowali jako prawdziwą ojczyznę? Małą ??i własną?

Nie były to czasy łaskawe; dotkliwy brak własnego państwa powodował, że mieszkańcy naszych stron bywali głównie problemem. Trzeba było ich pacyfikować, by się nie buntowali, wynaradawiać, by stracili poczucie wspólnoty, nawracać, by zapomnieli o własnym Bogu, w końcu zindoktrynować, przemielić i pogonić w świat; by ostatecznie uwolnić się nawet od śladów ich obecności.

Czy się udało? Tak i nie – myślę sobie, przeglądając w pamięci mapę rodzinnych nekropolii. Te wszystkie pokolenia, rozrzucone jak mongolski posiew między stronami świata i kontynentami; jakież to przestrzenie! Jaki rozrzut! Jak hojny! Jak szeroki! Dopiero całkiem niedawno oswoiłem się z myślą, że nie ma cmentarza, na którym spoczywałoby więcej niż dwoje moich krewnych. Od zarosłych chaszczami nadberezyńskich łąk pod Borysowem, gdzie kiedyś chowano ludzi, przez zabłocony, monstrualny cmentarz pod Kaliningradem, funeralne kwartały Lublina, Krakowa, Cieszyna, przez  wioskowe cmentarzyki podkrakowskiej Marcyporęby i Grodźca Śląskiego po wyścielane aksamitną, skrzętnie przystrzyżoną trawą cmentarzyska ??w Gary, gdzieś na pograniczu stanów Illinois oraz Indiana; wszędzie jedna, dwie osoby. Przodkowie? Rówieśnicy? ??Z pewnością krewni, bo więzy krwi są bezwzględnie oczywiste. Co prócz tego? Ten sam los? Nie zawsze przecież wygnanie; często zwykły brak wiary, że tu, gdzie się żyje, jest jakaś przyszłość; więc dalej przed siebie, choćby i za ocean, z pełnym ryzykiem porażki.

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów