– Tu nie chodzi o sympatię albo antypatię. Ja te emocje wykluczam. Chodziło o produktywne rozwiązanie problemu, jakim były stosunki państwo–Kościół. Trzeba robić to, co jest produktywne, a produktywne jest to, co przynosi korzyść ogółowi. Wyznacznikiem ma być korzyść społeczna.
Mleko
Po powrocie z Rzymu przez parę miesięcy kazali mi siedzieć w domu i zacząłem myśleć, że wiedzą o tej watykańskiej sprawie z Kukołowiczem i Wałęsą. Pytam, o co chodzi, a Płatek mówi: „Niech pan spokojnie siedzi, co, źle panu?". „No tak, źle mi, nudzę się...". W styczniu 1984 roku odzywa się Płatek: „Niech pan wpadnie". Wsadzili mnie do jakiegoś działu analiz, kazali pisać o sytuacji w skupie mleka. Usiadłem przy biurku i patrzę, jak spływają te informacje z terenu: tyle mleka kupili, tyle sprzedali. Myślę sobie: „No tak, jestem w odstawce". Idę do Płatka i mówię: „Panie Zenonie, rezygnuję z pracy, nie będę pisał o mleku". „Nie, niech pan zostanie, co pan chce robić?". „Na zewnątrz chcę, do MSZ albo do Urzędu do spraw Wyznań".
Na drugi dzień dostaję odpowiedź: „Dobrze, niech pan składa papiery do urzędu". Jakoś lekko one były przerobione, żeby ukryć, że jestem równocześnie na etacie niejawnym.
I poszedłem do urzędu. We wrześniu 1984 roku ostatni raz byłem w budynku MSW. Pozostałem na etacie niejawnym do końca, kontaktował się ze mną tylko Płatek, ale on przed własnym procesem w sprawie morderstwa księdza Popiełuszki został zdjęty. Inni pracownicy nie mieli prawa się ze mną kontaktować. Wszyscy myśleli, że się po prostu zwolniłem.
A ja w urzędzie odżyłem.
Dla mnie stosunki państwo–Kościół w PRL od początku były wynaturzeniem. Jakieś koncesje, ograniczenia, zezwolenia narzucane przez państwo... Tłumaczyłem to tym bonzom na górze w sposób tak prosty, jasny i logiczny, że musieli to przyjąć. Zwłaszcza kiedy najważniejszym decydentem stał się generał Wojciech Jaruzelski. On zrozumiał, że walcząc z Kościołem, państwo przeciwstawi sobie społeczeństwo. I wiedział, że to nikomu niepotrzebne.
Jaruzelski
Ludzie chcą kaplicę wybudować, a my nie dajemy zezwolenia, bo biskup coś w kazaniu powiedział nie tak. Mówiłem im: „Jeśli nie damy zezwolenia, to biskup na tym skorzysta, bo zmobilizuje społeczeństwo i może wam pograć na nosie. A jeśli dacie zezwolenie, to ludzie będą zadowoleni, przecież oni i tak będą się modlić, i tak wierzą w Boga, więc po co im utrudniać? Nie będziecie mieć wrogów ani problemów".
Całe szczęście, że pojawił się Jaruzelski, który akurat chciał mnie słuchać. Gdyby był ktoś inny, to może wywalono by mnie za krytykanctwo i czarnowidztwo.
Byłem autorem tezy o polityce wyznaniowej na X Zjazd Partii. To zadanie zlecił mi szef urzędu Adama Łopatka. W maju 1986 roku mówi mi: „Niech pan jedzie do Wilanowa, tam jest Jaruzelski z doradcami. Niech go pan przekona, żeby te nasze tezy się ostały. Bo coś pozmieniali".
Przyjeżdżam, siedzą na parterze w wielkiej sali. Cały zespół Jaruzelskiego. Słyszę, jak pyta: „Jest już ten biskup?". Ja mówię: „Panie generale, jestem, ale nie jestem biskupem". „Dobra, dobra" – mówi Jaruzelski. No i czytają. Słyszę, że wszystko w tekście zmienione. Zaczynam z nimi dyskutować i generał zatwierdza zdanie po zdaniu z tego, co proponowałem. To był przełom. Od tego czasu całkowicie zmienił się kierunek polityki państwa wobec Kościoła! W gruncie rzeczy inspirowałem władze.
Myśli pan, że generał Jaruzelski mógł wcześniej porozumieć się z Kościołem? Przecież to był człowiek, który według różnych przekazów nawet na pogrzebie własnej matki nie wszedł do kościoła. Mimo że w swoim czasie uczył się w szkole prowadzonej przez księży marianów. Musiałem go przekonać, że to, co on robi, jest antyproduktywne, źle służy władzy. Studiował moje bardzo liczne notatki i rozsyłał swoim towarzyszom do studiowania. Doktor Paweł Kowal twierdzi w swojej książce, że nie traktował w ten sposób materiałów żadnego innego urzędnika średniego szczebla. Kiszczak dostawał od generała decyzje, które rodziły się w mojej głowie. Byłem prawdziwą szarą eminencją, tworzyłem nową praktykę i politykę wyznaniową państwa! Na to są setki dowodów w postaci moich notatek, które pewni badacze już wykorzystali w pracach naukowych.
Ale żeby to robić, musiałem zachowywać się nieskazitelnie. Musiałem się kamuflować. Ważny był cel i do niego trzeba było dobierać środki. Pamięta pan, co mówiłem o byciu produktywnym?
– Pamiętam. Ciągle to pan powtarza.
– Na koniec do oceny zostają tylko skutki: po owocach ich poznacie. Niech pan popatrzy: 17 maja 1989 roku – ustawa o stosunkach państwo–Kościół, byłem szefem zespołu po stronie państwowej. 17 lipca – wznowione stosunki dyplomatyczne ze Stolicą Apostolską. Szybciutko to zrobiliśmy i wszystko zgodnie nie tylko z interesem Kościoła, ale przede wszystkim z interesem społeczeństwa. I to jeszcze przed objęciem władzy przez Tadeusza Mazowieckiego! To po mojej stronie byli biskupi, papież, generał.
Tak mogło zostać. Byłem gotów służyć nowej Polsce. Bo Polska jest jedna, bez względu na to, jak się nazywa. Ale nie dało się, nie było zainteresowania.
Ta nowa władza ma do mnie pretensje, wie pan o co? Że sprzątnąłem im sprzed nosa to smakowite danie. Umowa została podpisana jeszcze za czasów PRL. To był jedyny projekt społeczno-polityczny z tamtych czasów, który się ostał. Do dziś stosunki państwo–Kościół opierają się na tym, co wypracowałem ja z moimi kolegami. Paru osobom to było nie na rękę, uważały, że to wszystko za szybko poszło. Potem, kiedy kilku starych pracowników urzędu zatrudniono w Departamencie do spraw Wyznań w nowym MSW, mnie wśród nich nie było. I pamiętam, arcybiskup Dąbrowski przyszedł do mnie, wtedy na Żurawiej urzędowaliśmy, i pyta: „A co z panem?". „Nie wiem" – mówię. Jak on zaczął na nich jechać! „Pan powinien w pierwszym rzędziedostać propozycję zatrudnienia, nikt inny!".
– Dlaczego pan mi to wszystko mówi?
– Żeby pokazać, co robiłem. Ta jedna rozmowa z Kukołowiczem w Rzymie mogła mnie wiele kosztować. Mógłbym zostać ukłuty parasolem, dostać nieoczekiwanie ataku serca. To się działo na miesiąc przed wprowadzeniem stanu wojennego i można było się spodziewać różnych konsekwencji.
Mogłem przemilczeć rozmowę z księdzem Piaseckim, jeszcze o niej panu powiem. Byłem już wtedy w Urzędzie do spraw Wyznań, praktycznie poza MSW.
– Ciągle był pan na etacie niejawnym.
– Ale nic nie musiałem robić. A napisałem tę notatkę i oddałem wyżej. Kierowałem się zwykłą uczciwością i przyzwoitością.
W mojej teczce nie znajdzie pan ani jednego dokumentu, który dotyczyłby tego, kto z kim spał, kto pije, kto nie, kto ma jakie preferencje seksualne, kto kradnie itd. Proszę sprawdzić!