Niezwykle symboliczna była loża miliarderów podczas zaprzysiężenia Donalda Trumpa. Obok rodziny, osób 47. prezydentowi USA najbliższych, stali najbardziej wpływowi ludzie na ziemi. I nie były to, by posłużyć się snobistycznym sformułowaniem, „stare pieniądze”, ale miliarderzy związani z nowymi technologiami. Obok Elona Muska, właściciela SpaceX, Tesli i X (dawniej Twittera), dla którego przygotowano stanowisko w nowo powołanym Departamencie ds. Efektywności amerykańskiego rządu, stali Mark Zuckerberg, Jeff Bezos (z piękną narzeczoną) i Sundar Pichai. Pierwszy jest założycielem Facebooka, drugi Amazona, ale też właścicielem legendarnego tytułu prasowego „The Washington Post”, a trzeci prezesem firmy Alphabet, do której należy Google. Podczas inauguracji za Muskiem stał twórca Google’a Sergiey Brin, w rotundzie Kapitolu widziano również szefa OpenAI Sama Altmana i szefa Apple’a Tima Cooka. Jak policzył „Forbes”, majątek gości inauguracji łącznie wyniósł 1,35 biliona dolarów (bilion ma 12 zer). Wśród gości inauguracji roiło się od influencerów i podcasterów. Jedynym magnatem medialnym w starym stylu był chyba tylko właściciel Fox News Rupert Murdoch.
Czytaj więcej
Jeśli znów mamy kampanię wyborczą, to codziennie będziemy słyszeć, że czekają nas najważniejsze wybory w polskiej historii. I to prawda, będą bardzo ważne, ale nie z powodów, które nam podają liderzy największych partii.
Donald Trump legitymizuje tych, którzy myślą, że nowe technologie mogą zmienić świat
A zarazem byli to ludzie, którzy silnie wierzą w ideologię, która stoi za big techami, wierzą, że dzięki technologiom świat staje się równiejszy, bardziej demokratyczny itp. Wielu z nich wierzy, że nowe media są w stanie zastąpić stare i w ten sposób zbudować bardziej egalitarny świat. Elon Musk po zwycięstwie Trumpa w wyborach pisał do użytkowników swojego serwisu: „to wy jesteście mediami”, nieustannie atakując media tradycyjne. Sam Trump, który jeszcze cztery lata temu chciał wyłączyć TikToka, wstawił się za tym serwisem i podpisał dokument, który daje platformie dodatkowe 75 dni na znalezienie nabywcy, zgodnie z amerykańskim prawem. Wiedząc, co się święci, do obozu zwycięzców postanowił dołączyć Zuckerberg, który ogłosił, że będzie walczył z cenzurą na swoim własnym Facebooku i zadba o wolność słowa, doszlusowując do Muska.
I warto przez ten pryzmat patrzeć na decyzję Bezosa, który przed wyborami zabronił redakcji „The Washington Post” popierać kandydata demokratów. Wywołało to w zespole trzęsienie ziemi, a także niezadowolenie czytelników. Bezosa oskarżano, że zdradza linię pisma, że ustawia się pod Trumpa. Ale może chodzi o coś innego. Może Bezos dostrzegł, że dziś podział polityczny ściśle wiąże się z podziałem medialnym. Na spór polityczny i społeczny nakłada się też podział na stare i nowe media. W myśl ideologii, którą głosi Musk, a do której dołączył Zuckerberg, to platformy społecznościowe są wyrazicielem woli, a najczęściej gniewu mas, który w USA przybrał właśnie postać alt-rightowej kontrrewolucji. Duża część tradycyjnych mediów stoi zaś po stronie wielkomiejskich, liberalnych elit, które widziały nadzieję na ocalenie liberalnej demokracji w kandydaturze Kamali Harris. Bezos natomiast nie chciał wpisywać się w ten podział na stare i nowe media. Z kolei Musk i Zuckerberg uważają, że dopiero teraz zatryumfuje demokracja i wolność słowa bez cenzury.