To prawda. Są książki niemieckie o Wrocławiu, jednak do nich dotarłem znacznie później. Dajmy na to dzieło Gustava Freytaga „Soll und Haben". Jednak prawdziwą inspiracją dla mnie były źródła historyczne, jak na przykład księgi adresowe czy mapy.
Wrocław jest miastem o wielokulturowym dziedzictwie, bo mieszały się tu też wpływy czeskie, polskie i żydowskie, u pana dominuje jednak narracja o niemieckim Breslau. Dlaczego?
Po pierwsze, ta niemieckość pociągała mnie dlatego, że była tematem tabu. Po drugie, interesuje mnie okres międzywojenny, gdy dominowały tu niemiecka kultura i język. Wrocław był wtedy czwartym pod względem ludności miastem Rzeszy. Wtedy wpływy czeskie były niewielkie, a żydowscy mieszkańcy zostali całkowicie zasymilowani, to znaczy zniemczeni. Warto wiedzieć, że niektórzy z nich byli odznaczeni podczas I wojny światowej za bohaterską walkę o ojczyznę, za jaką uważali Rzeszę Niemiecką. Przeżyli więc straszliwy wstrząs, gdy zaczęli być później szykanowani i dyskryminowani. W okresie międzywojennym nie można więc mówić o wielokulturowości Wrocławia.
Spotyka się pan dziś z dawnymi breslauerami?
Bardzo rzadko, ale zdarzało się.
Jak oni komentują przygody Mocka?
Na ogół mówią, że opisuję straszne rzeczy, przedstawiam ponury obraz miasta, podczas gdy ich wspomnienia – jak prawie każde wspomnienia z dzieciństwa – są jasne i radosne. Pewna starsza dama z Wiesbaden przyznała mi, że nie znała tej strony Wrocławia. Nie wiedziała, że ona w ogóle istniała. Inny wrocławianin cieszył się, że opisuję dawne place, ulice. Tylko na to zwracał uwagę. Nie uważał, by wątek kryminalny był specjalnie ciekawy, co nie było dla mnie komplementem. Z drugiej jednak strony ów czytelnik sprawił mi wielką przyjemność, mówiąc, że udało mi się wiernie przedstawić fragmenty miasta, które znał jako młody chłopak. Reakcje są więc zdecydowanie pozytywne. Nie dziwię się zresztą temu. Ja też bym się cieszył, gdyby współczesny ukraiński autor opisywał w podobny sposób polski Lwów. To świadczyłoby po prostu o wyzbywaniu się uprzedzeń, tego potwornego dziedzictwa nienawiści, jakie pozostawiła w nas wojna.
Niemiecka przeszłość wciąż inspiruje artystów, niedawno głośno było o pracy Rafała Jakubowicza „Es beginnt in Breslau". Czy da się bezpośrednio nawiązywać do tamtej historii, czy rzeczywiście dostrzega pan tu ciągłość? Może odniosę się do konkretnego przykładu pokazowego osiedla WUWA 2, które ma być gotowe na 2016 rok i pokazane w ramach Europejskiej Stolicy Kultury. Czy projekt ten naprawdę ma coś wspólnego z WUWA z 1929?
Cieszy mnie, że sięgamy do przeszłości miasta, bo jest wiele rozwiązań, które warte są tego, by im się dziś bliżej przyjrzeć i jakoś może do nich nawiązać. Pewna ciągłość została zachowana, bo są przecież osiedla, które ostały się po wojnie. Dajmy na to robotnicze Sępolno. Mieszkania są tam niewielkie, 2–3-pokojowe. Jednak to osiedle jest wspaniale rozplanowane pod względem architektonicznym. Jeśli spojrzeć na nie z góry, to widać, że wybudowano je na planie orła. Gdyby powstało na przykład takie Sępolno Bis, nawiązujące do tej rozsądnej i precyzyjnej myśli architektonicznej, bardzo bym się cieszył. Dobre wzory zawsze są warte naśladowania.
Czy pan jest dumny z osiągnięć niemieckich burmistrzów, takich jak Georg Bender, inicjator budowy Hali Stulecia, którego po 1989 upamiętniono we Wrocławiu? Albo z noblistów w rodzaju fizyka Maksa Borna? Czy podziela pan pogląd, że są to pańscy krajanie?
Nie, nie podpisałbym się pod takim stwierdzeniem. Wydaje mi się, że to byłaby już pewna przesada. Kiedyś jednak słyszałem taką opinię ze strony Polaka, mieszkańca Wrocławia, że „w 1945 roku broniliśmy się dłużej niż Berlin".
Też kiedyś słyszałem podobne stwierdzenie. Jeden ze znajomych wrocławian opowiadał mi, że słyszał, jak ktoś zapędził się w dyskusji i wychwalając przedwojenne miasto, powiedział, że „najdużej broniliśmy się przed Sowietami". To chyba poszło za daleko, zważywszy, że to nasi przodkowie byli wśród atakujących. Jakie są więc te granice utożsamienia się z dziedzictwem Breslau?
To po prostu granice rozsądku. To przecież nie my się broniliśmy, tylko dawni mieszkańcy Wrocławia, a po wojnie ludność została praktycznie całkowicie wymieniona. W takich wypowiedziach, odwołujących się bezkrytycznie do wszystkich niemieckich dokonań, brakuje więc elementarnej logiki. Tak samo nie poczuwam się do żadnego związku z Georgiem Benderem, choć cieszę się, że istnieje taka budowla, jak Hala Stulecia. Jest ona unikalna pod wieloma względami, ale pokazując ją na przykład przyjaciołom z zagranicy, opowiadam im jej historię bez specjalnego poczucia dumy. To charakterystyczny budynek, stoi w moim mieście, wiążą się z nim moje liczne wspomnienia, ale to tyle. Na pewno nie czuję poprzez nią bliskości z Georgem Benderem. Tak samo zresztą żaden warszawianin nie jest przecież dumny z Sokrata Iwanowicza Starynkiewicza, rosyjskiego prezydenta Warszawy z końca XIX wieku. Trzeba zachować pewien umiar w tym odwoływaniu się do historii swojego miasta.
Myśli pan, że serial o Eberhardzie Mocku może się stać dla Wrocławia takim folderem reklamowym, jakim, dajmy na to, film „Casino Royale" stał się dla Czarnogóry?
Nie jestem człowiekiem, który daje się ponosić hurraoptymizmowi, ale bardzo bym chciał, żeby tak było. Myślę, że nastąpi kiedyś czas, gdy ludzie postanowią obejrzeć miejsca, które odwiedzał Eberhard Mock. Zresztą już się tak trochę dzieje, bo były organizowane wycieczki śladami mojego bohatera i cieszyły się sporym zainteresowaniem. Wrocław jest miastem o niezwykłej historii. To byłaby dla mnie wielka radość, gdybym przyczynił się choć w minimalnym stopniu do popularyzacji jego dziejów. Tym bardziej że trudno znaleźć tak reprezentatywny przykład historii środkowej Europy, gdzie różne potęgi zostawiały swoje ślady.
—rozmawiał Mariusz Cieślik, współpraca Michał Płociński
Marek Krajewski jest wrocławianinem, doktorem filologii klasycznej, jednym z najpopularniejszych polskich pisarzy. Sławę przyniosła mu seria kryminałów o niemieckim policjancie Eberhardzie Mocku, których akcja toczy się w dokładnie zarysowanych topograficznych i historycznych realiach przedwojennego Wrocławia. Jego rodzina pochodzi z ziemi lwowskiej.