I owszem: Tono jest mistrzem w tym, co robi, jednak działa w niszy. Za artykuły, które pisze, płacą mu słabo i utrzymuje go ciężko pracująca żona. Mówiąc brutalnie: za spełnianie swoich marzeń i kreowanie się na wpływową osobę w branży – płaci jego rodzina, a on i tak czuje się niedoceniony, nieustannie aspirując do prawdziwej sławy. I ona w końcu przychodzi, gdy Tono idzie na koncert Molfino. Zachwycony muzykiem postanawia napisać o nim książkę, w której wychwala również kreolską muzykę, uważając, że może połączyć podzielone społeczeństwo.
Wyruszamy wtedy z dziennikarzem w wyprawę po Peru, jesteśmy świadkami spotkań i wywiadów, poznajemy blaski i cienie Ameryki Łacinskiej. To jednak nie Tono, lecz Llosa może udzielić odpowiedzi na pytanie, jak przejść do historii na stałe, a pisząc ostatnią powieść swojego życia, w którym przez dekady utrzymywał się na pisarskim szczycie – ma coś na ten temat do powiedzenia.
Jednym z kluczy do powieści jest początkowe zdanie: oto do popularyzatora ludowej muzyki, żeby go zaprosić na koncert Molfino, zadzwonił Jose Durand Flores, przedstawiciel peruwiańskiej elity. W pierwszym fragmencie Llosa łączy dwa środowiska, traktujące się z dystansem – intelektualistów oraz tak zwanego zwykłego człowieka, orędownika spraw ludzi takich jak on. Znajdujemy się więc od początku w centrum najważniejszego obecni podziału, a i pojedynku, która trwa w każdym kraju, o czym świadczą ostatnie wybory w USA.
My, nie-Peruwiańczycy, z pewnym mozołem możemy czytać rozdziały o muzyce kreolskiej, coś w rodzaju książki w książce, wypełnionej nazwiskami gwiazd. Nie znamy ich, ale szlagierów możemy posłuchać na YouTubie. Llosa, oddając hołd być może również swoim idolom nie nudziłby nas bez potrzeby. Opowieść o korzeniach kreolskiej muzyki zmienia się bowiem w przypowieść o niejednoznaczności napisanej już historii, w której dominują stereotypy. Pisarz nie chce opowiadać się po żadnej stronie sporu, który w Peru sprowadza się do idealizowania tradycji hiszpańskiej bądź indiańskiej.
Potwierdza, że mieniący się chrześcijanami Hiszpanie byli okrutni, ale nie było okrutniejszej satrapii niż państwo Inków. Katolicka Hiszpania podbijała Amerykę Łacińską, ale w szeregach konkwistadorów było wielu nawróconych na katolicyzm czarnoskórych muzułmanów, którzy przemycili za ocean afrykańskie dziedzictwo. W peruwiańskim tyglu jest też walc, o dziwo, zainspirowany utworami wiedeńczyka Johanna Straussa. Oryginalnym wkładem jest kahon, akustyczne pudło, które z Peru powędrowało do Andaluzji i kojarzone jest z flamenco.