Więcej partii niż dzieci

Kiedyś życie było, jak wiadomo, dużo prostsze. Weźmy na przykład wybory.

Aktualizacja: 21.06.2015 10:25 Publikacja: 19.06.2015 02:00

Irena Lasota

Irena Lasota

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Do tak zwanego przełomu demokratycznego była jedna lista, nazywała się listą Frontu Jedności Narodu i czy człowiek głosował na tę listę, coś skreślał, czy w ogóle nie szedł głosować, wyniki były zawsze te same, a liberalizm partii zwanej robotniczą przejawiał się w okresach kryzysowych wahnięciem 1 czy 2 procent. W wyborach w 1989 roku do Sejmu i Senatu na miejsca przeznaczone dla „Solidarności" przy Okrągłym Stole weszli wszyscy kandydaci, którzy sfotografowali się z przewodniczącym Lechem Wałęsą. Chociaż dziś niektórzy twierdzą, że weszli samoistnie, bez zdjęcia, to jednak w Gdańsku w Muzeum Solidarności wiszą wszyscy, przytuleni do sympatycznego wąsacza: i ci, którzy go kochali, i ci, którzy nim gardzili, ci, którzy później od niego odeszli, oraz ci, którzy odeszli, wrócili i z powrotem odeszli.

Jedynym, który wszedł do Senatu bez zdjęcia i za własne pieniądze, był senator Henryk Stokłosa, który był też właścicielem spółki Stokłosa i Stogrosz. Niestety, w związku z tym, że cierpię na dolegliwość poznawczą zwaną prozopagnozją, czyli nie pamiętam twarzy i nazwisk – co niektórzy uważają za przejaw mojego zabójczego poczucia humoru – do ubiegłego tygodnia myliłam go z Zbigniewem Stonogą, którego rola w propagowaniu pluralizmu wydaje się już dziś znacznie większa niż Stokłosy. Może kiedyś ktoś go nawet porówna, toutes proportions gardées, do Gavrila Principa.

Pluralizm polityczny też ma jednak wiele wad. W systemach dwupartyjnych, często krytykowanych za sztywność, polityk może najwyżej raz zmienić partię, bardzo rzadko dwa razy. W systemach postkomunistycznych w ciągu ćwierćwiecza powstały dziesiątki partii (w Polsce ponad 80), co pozwoliło niektórym politykom być w większej liczbie partii, niż mają na przykład dzieci.

Nie jest możliwe (a jeśli jest możliwe, to tego jednak nie widać), by w Polsce istniało ponad 80 platform i programów politycznych, więc należy założyć, że źródeł tej płodności należy szukać poza światem polityki, a nawet może rozumu. Już XIV-wieczny filozof (franciszkanin zresztą) William Ockham postulował, by „nie wprowadzać nowych pojęć, kategorii czy bytów, jeśli nie jest to uzasadnione poprzez rozum, doświadczenie lub Biblię".

Z różnych badań socjologicznych wynika, że większość ludzi w podejmowaniu decyzji, nie tylko politycznych, kieruje się czymś innym niż rozumem. Wielu na przykład tych, którzy głosowali w 2008 roku na Baracka Obamę, tłumaczyło to nie tylko tym, że był młody i sympatyczny, ale też tym, że chcieli pokazać światu i sobie, iż Stany Zjednoczone nie są państwem rasistowskim. W Rumunii w latach 90. wynędzniały rolnik tłumaczył mi, że będzie głosował na tego grubszego (Iona Iliescu – komunistę), bo już się nakradł i nażarł, a ten chudy (Emil Constantinescu – kandydat demokratów) będzie się jeszcze musiał obłowić.

Chociaż żaden kandydat czy partia nie głoszą planów korupcyjnych i antynarodowych, w wielu krajach byłego obozu sowieckiego wygrywają kandydaci nazywani zazwyczaj „populistycznymi", co – ogólnie mówiąc– oznacza, że ich program sprowadza się do tego, by powiedzieć to, czego oczekują wyborcy, bez przedstawienia programu działania. Ich programem jest „zmiana na lepsze" i obiecywanie, że idzie nowe, które wymiecie stare. Jakoś tak jednak jest, że często za nimi stoi stare w postaci postkomunistów i ich mafii. Premierem Bułgarii jest dziś pracownik MSW w czasach komunistycznych, ochroniarz zarówno I sekretarza Todora Żiwkowa, jak i króla Symeona II; premierem Słowacji jest grubiański Robert Fico, członek kompartii od 1984 roku. Prezydent Czech? Prorosyjski Miloš Zeman. Serbii? Tomislav Nikolić, ongiś radykalniejszy od Miloševicia, z którym był w koalicji.

Czasami dobrze rozejrzeć się dookoła.

PS Żeby udowodnić zaniepokojonym przyjaciołom, że nie cierpię na agorafobię (autorem nowego rozumienia słowa jest mój brat), podejmuję się, że do 1 września nie napiszę ani jednego słowa na temat „Gazety Wyborczej", jej redaktorów czy jakichkolwiek elementów imperium Agory. Oczywiście chyba że mnie sprowokują.....

Plus Minus
„Cannes. Religia kina”: Kino jak miłość życia
Plus Minus
„5 grudniów”: Długie pożegnanie
Plus Minus
„BrainBox Pocket: Kosmos”: Pamięć szpiega pod presją czasu
Plus Minus
„Moralna AI”: Sztuczna odpowiedzialność
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Plus Minus
„The Electric State”: Jak przepalić 320 milionów