Efez: U Matki Boskiej Owocowej

Wizje Anny Katarzyny Emmerich – XIX-wiecznej niemieckiej mistyczki – opowiadały o ostatnich dniach Marii w Efezie, ściślej w domu na Wzgórzu Słowików, dokąd miał Ją zabrać św. Jan. 15 sierpnia odbywają się tu wielkie uroczystości.

Aktualizacja: 16.08.2015 08:12 Publikacja: 14.08.2015 01:54

Czy to tu ostatnie chwile na ziemi spędziła Najświętsza Maria Panna?

Foto: Rzeczpospolita

Pojechałem do Turcji Egejskiej z myślą o starych Grekach, aby obejrzeć ojczyznę Talesa, Heraklita i innych mędrców, a okazało się, że idę śladami św. Pawła i św. Jana. Dopiero na miejscu zorientowałem się, że Jonia Jonią, ale patrzę na Siedem Kościołów Azji i jestem u źródeł naszej wiary. W Efezie przez wszechobecny głos muezina przebijał się apokaliptyczny szept Jana: „To, co widzisz, zapisz w księdze i wyślij do siedmiu zborów: do Efezu i do Smyrny, i do Pergamonu, i do Tiatyry, i do Sardes, i do Filadelfii, i do Laodycei. [...] Napisz więc, co widziałeś i co jest, i co się stanie potem" (Apokalipsa św. Jana 1,11 i 1,19).

Kiedy Turcy seldżuccy weszli do Efezu w 1090 r., był on małą wioską, która miała za sobą kilka tysięcy lat praw miejskich i zapomnianą sławę wielkiej metropolii. Starożytni turyści – wcale znowu nie tak różni od nas – przybywali do Efezu, aby zobaczyć dziwa cywilizacji. Jeszcze 2 tys. lat temu jakiemuś Pauzaniaszowi albo rzymskiemu namiestnikowi Azji pokazywano nie tylko jeden z największych teatrów starożytności, ale także miejsce, gdzie Androkolos, syn ateńskiego króla Kordusa, rozpalił ognisko, aby spożyć pieczoną rybę. Jedna z nich podskoczyła na patelni, a olej i rozrzucone węgle zapaliły trawę i z pobliskich chaszczy wypłoszyły dzika. Upolowany dzik skończył na rożnie i zapewne był smaczny, ale epizod – wbrew pozorom – był wielkim wydarzeniem, bo spełniły się niezbyt zrozumiałe słowa apolińskiej wyroczni: „Zbudujesz miasto, gdzie spotkasz rybę i dzika". Tak powstało jońskie polis na północnym zboczu góry Pion i port u ujścia Małego Meandra.

Bogini Wielka Matka

Nie jest pewne, czy można używać nazwy miasta w liczbie mnogiej, ale mamy pełną gwarancję, że wersji założycielskiego mitu jest kilka, nie mówiąc już o tym, że za każdym razem, kiedy jakiś zdobywca burzył dotychczasowe, a następnie budował nowe, miasto przenosiło się kilka kilometrów w prawo lub lewo, przyklejając się do kolejnego wzgórza. Co zaś do portu, to funkcjonował jeszcze w czasach bizantyjskich, ale mimo ustawicznych prac człowieka niestrudzona praca rzeki zlikwidowała port. Po trzech tysiącleciach muł rzeki Kajstros został zwycięzcą, a dzisiejszy starożytny Efez leży 6 km od brzegu morza. Niegdysiejsza dzielnica Efezu, a dziś turecki Selçuk, jest miastem śródlądowym.

Archeolodzy – mniej skłonni do wiary w mity, a bardziej ufający pracy łopaty i rozwojowi ceramicznych malunków – sądzą, że Androkolos nie był pierwszy. Wyprzedziły go nie tylko Amazonki, które według greckiej poezji także roszczą założycielskie prawa do miasta, o czym pisze Strabon i Pauzaniasz, ale przede wszystkim Hetyci. Kallimach z Cyreny w „Hymnie do Artemidy" opowiada, jak to bogini prosi ojca – Zeusa:

Wszystkie góry mi przekaż, a miasto daj, w posiadanie,

Jakie uważasz; bo rzadko wracać będę do grodu.

W górach będę mieszkała; chyba gdy w czasie porodu

Wzywać mię będą niewiasty z bólu tracące swe siły,

Wtedy się zjawię z pomocą.

Boski tatuś obiecał jej aż 30 grodów, w których będzie uznawana za opiekunkę, co miało tłumaczyć wielką sławę bogini na całym Bliskim Wschodzie, ale nie wyjaśnia szczególnej pozycji Efeskiej Pani. Archeolodzy i historycy sądzą, że połączenie minojskiego kultu bogini matki, który przybył z Krety, z kultami Królowej Nieba i Wielkiej Matki z Azji Mniejszej złożyły się na tę spółdzielczą hegemonię opiekunki porodów i wszelkiej wegetacji. Nie brak też związków z egipską Izis tulącą w rękach małego Horusa, z grecką Demeter i rzymską Reą. Za czasów Hetytów miasto nosiło nazwę Apasas, co się tłumaczy jako miasto Królowej Matki, a jej symbolem jest złota pszczoła (od IV wieku p.n.e. wybijana także na monetach). O Hetytach i ich imperium wiemy mało, podobnie jak o minojskim i mykeńskim okresie tego miejsca, ale dla późniejszej historii najważniejszy jest prymat świętego miejsca.

Kult bogini przetrwa pod różnymi imionami wieki i imperia, a jej sława dotrze nawet na karty Biblii jako Isztar czy Asztarte. To ona będzie wiodła na pokuszenie wyznawców jedynego Boga, który upomni proroka Jeremiasza: „Ty zaś nie wstawiaj się za tym narodem, nie zanoś za niego błagań ani modłów, ani też nie nalegaj na Mnie, bo cię nie wysłucham. Czy nie widzisz, co czynią w miastach Judy i na ulicach Jerozolimy? Synowie zbierają drewno, ojcowie rozpalają ogień, a kobiety ugniatają ciasto, by robić pieczywo ofiarne dla królowej nieba, a nadto wylewają ofiary z płynów dla obcych bogów, by Mnie obrażać" (Księga Jeremiasza 7, 16–20).

Bałwochwalstwo Izraela było zrozumiałe. Sława i piękno Artemizjonu były tak wielkie, że w roku 356 przed Chrystusem nie oparł się im pewien szewc, Herostrates, którego skazano na śmierć, a imię wymazano, aby zbrodnia została ukarana brakiem rozgłosu. Niestety, antycelebrycka ustawa okazała się dziurawa i imię podpalacza jednego z siedmiu cudów świata przetrwało. Dlaczego? Bo pewien historyk plotkarz, niejaki Theopompos z Chios, musiał zabłysnąć wiedzą – na zrozumienie istoty kary rozumu mu już nie wystarczyło. W czasach starożytnych czyn prymitywnego szewca zgodnie potępiano i uważano za objaw szaleńczego dążenia do sławy (w przeciwieństwie do DOBREJ sławy wymagającej dzielności i wysiłku). Wtedy jeszcze nie znano pojęć „celebryta" i „telewizja", stąd niezrozumienie zasady, że każdemu należy się 15 minut uwagi.

Mniejsza o kolejnych zdobywców i ich rządy w Efezie: Jonowie, Kimmerowie, sławny Krezus – król Lidii, który odbudował miasto i wyłożył talenty złota na budowę świątyni, a także wojska Cyrusa, które podbiły Azję Mniejszą dla Persów. Potem Aleksander Wielki i kolejni diadochowie wyrywający sobie zamożne krainy, aby wykroić własne królestwa. Miasto jest wielkie, bogate i potężne. Imponuje charakterystyczna odpowiedź Aleksandrowi, który po bitwie pod Granikiem wkroczył do polis z obietnicą odbudowy zniszczonej świątyni: „Bóg nie może budować świątyni dla innego Boga".

Uwielbiam tę kurtuazyjną dyplomację i tak sobie myślę, że naszym elitom moglibyśmy grzecznie powiedzieć: „Nie zasługujemy na wasze rządy!". Czyż to nie pokorne przyznanie się do własnej ułomności, a jednocześnie eleganckie naigrawanie się z ludzkiej pychy?

Staram się sobie wyobrazić jeden okres w historii miasta, kiedy już władcy Pergamonu w testamencie zapisali swoje ziemie Rzymowi. Nie był to zły gest wymierającej dynastii, bo dzięki temu państwo przeszło w ręce nowego imperium bezboleśnie, a Efez stał się jedną z czterech największych metropolii świata i stolicą prowincji Azji Mniejszej. Ustępował zaledwie Aleksandrii i Antiochii, a także – rzecz jasna – samej Romie. Jeszcze za republiki stąd zaczynano stawiać kamienie milowe na rzymskich drogach do Anatolii i Syrii. Za czasów Boskiego Augusta powstaje nowa Agora Handlowa, Brama Mazeusa i Mitridiusza, Bazylika Rzymska i inne wielkie budowle. Kiedy przyjeżdżają tu św. Paweł i św. Jan, nie ma jeszcze cudownej Biblioteki Celsusa, pięknej Świątyni Hadriana i innych donacji późniejszych cesarzy. Tyberiusz wielkim nakładem środków odbudowuje miasto po potężnym trzęsieniu ziemi niszczącym całą zachodnią Anatolię, dlatego apostołowie nie widzą już ruin. W takim czasie pojawia się w mieście Maria. Jak to mogło wyglądać?

Nocna wędrówka

Kiedy Maria z Janem wpływają do portu, dzień ma się ku zachodowi. Z daleka widzą ogromną białą muszlę Wielkiego Teatru wykutego w górze Pion. Pękaty statek wypełniony cypryjskim winem długo czeka na swoją kolej w olbrzymim basenie zatłoczonym chmarą mniejszych i większych jednostek przybyłych ze wszystkich stron imperium. Portowi tragarze wyładowują ogromne amfory z kreteńskim winem, egipskie zboże wiezione z Aleksandrii, najpiękniej malowane ateńskie naczynia, a nawet specjalnie hodowaną trzodę z okolicznych wysp przeznaczoną na ofiary w Wielkiej Świątyni Artemidy.

Celnicy i żołnierze weszli na statek, by oszacować cło, pobrać podatek i sprawdzić tożsamość podróżnych. Znudzony centurion trochę podejrzliwie przygląda się dwojgu Syryjczykom z Judei. To zapewne Izraelici, którzy wierzą w jakiegoś niewidzialnego boga, nieuznającego żadnych innych bogów, co może tylko przypętać jakieś nieszczęście, gniew, a może nawet zemstę Nieśmiertelnych. Nie lubi ich. Ludzie z tamtych okolic kłócą się między sobą o jakieś potomstwo ich niewidzialnego boga, wszczynają burdy w swoich domach modlitwy i donoszą na siebie do namiestnika. Ale już prawdziwym skandalem jest psucie rynku. Podburzają przeciwko Wielkiej Artemidzie i z ich powodu spada sprzedaż złotych posążków bogini i srebrnych miniatur świątyni.

Podejrzliwość centuriona jest absolutnie usprawiedliwiona. Parę lat temu, tuż przed śmiercią Cezara Klaudiusza, przybył tu jeden Cylijczyk, który spowodował zamieszki, ale nic mu nie można było zrobić, bo był rzymskim obywatelem. Centurion – potężny blondas z Galii – pamięta to wydarzenie z goryczą, bo sam się dopiero niedawno dorobił obywatelstwa na koniec długoletniej służby. Do dziś ma zadrę z powodu tego Paulusa. Bijatyka trwała pół dnia, bo znany inwestor Demetriusz podburzył złotników i tłum siłą zaprowadził niejakiego Gajusza i Arystarcha do teatru, krzycząc „Wielka jest Artemida Efeska!", „Wielka jest Artemida Efeska!". Sekretarz miejskiej rady z trudem zaprowadził porządek i obyło się bez interwencji wojska. A mogło być różnie.

Centurion dobrze rozumie Demetriusza, bo już jesienią ma osiąść gdzieś w pobliżu ze swoją nałożnicą i dziećmi, a w złotniczy interes zainwestował wszystkie oszczędności. Ożeni się i będzie żył z procentu, ale nowa wiara może podkopać dobrobyt, a ten Paulus przekonał i uwiódł wielką liczbę ludzi gadaniem, że „ci, którzy są ręką uczynieni, nie są bogami". Demetriusz jest godzien wiary, gdy przekonuje, że grozi nam niebezpieczeństwo: „Nie tylko rzemiosło nasze upadnie, ale i świątynia wielkiej bogini Artemidy będzie za nic miana, a ona sama, której cześć oddaje cała Azja i świat cały, zostanie odarta z majestatu". To grozi ruiną, a przynajmniej spadkiem dochodów. Więc centurion chętnie zabrałby Jana do pretora na spytki, ale podróżny ma listy do znacznych ludzi w mieście. Nie, żeby od razu do prokonsula, ale do poważnych kupców będących w zażyłości z władzami municypium, a nawet azjarchą Teofilem. Woła więc jednego z napraszających się chłopców- -przewodników i każe mu zaprowadzić przybyszy do Onezyfora, którego dom mieści się za wschodnim gimnazjonem.

Onezyfor jest właścicielem największej firmy transportowej w mieście, a jego wozy docierają do najdalszych zakątków Karii, Lidii, Frygii, a nawet dalekiej Kapadocji; znają go w Sardes i Smyrnie, Pergamonie i Filadelfii. Aby dostać się do jego obszernego domu z wozownią, stajniami i składami towarów, trzeba pójść daleko w głąb lądu aż do Bramy Magnezyjskiej. Jan podnosi swój tobołek i ruszyli. Idąc od nabrzeża, mijają Nimfeum, przekraczają okazałą portową bramę i wchodzą na oszałamiającą Drogę Portową. Jest już ciemno, ale między kolumnami portyków świecą się światła ciągle otwartych sklepów. Zresztą szeroka aleja oświetlona jest pochodniami, a 50 lamp przytwierdzonych do kolumn błyszczy jak 50 księżyców. Ulica ciągnie się na milę, oferując wszystkie skarby imperium. Po lewej mijają portowy gimnazjon zbudowany za Nerona, łaźnie i Palestrę Verulanusa, aby stanąć przed kolejną bramą, wyrosłą tuż przed wejściem do Wielkiego Teatru.

W tym miejscu chłopiec skręca nagle pod kątem prostym w prawo i prowadzi wysoką Aleją Marmurową. Przepychają się powoli, podziwiając w dole handlową agorę z ciągle czynnymi sklepami. Za nią majaczy potężna sylwetka Świątyni Serapisa, słabo widoczna na tle ciemnej plamy Wzgórza Słowików. Na otoczony portykami rynek od północnego wschodu wchodzi się okazałą Bramą Mazeusa i Mitridiusza, która ma formę potrójnego łuku triumfalnego, ufundowanego przez zacnych obywateli na cześć Boskiego Augusta. Mijają ją z lewej, pośpiesznie skręcając w Drogę Kuretów wspinającą się w kierunku Bramy Herkulesa. Tą świętą drogą kapłani Kureci w uroczystych procesjach noszą drewno dla podtrzymania świętego ognia.

Droga pnie się ostro w górę. Po lewej mijają termy, gdzie nawet biedacy bezpłatnie mogą korzystać z ogrzewanych basenów i biblioteki. Potężny trzypiętrowy gmach właśnie jest zamykany i niewolnicy masażyści wracają do domów (łaźnia jest jeszcze bezimienna i nie nosi imienia Scholastyki – odnowicielki instytucji z IV wieku). Po prawej wznoszą się eleganckie domy na tarasach. Za Bramą Herkulesa, tuż przy okazałym pomniku Memmiusa, znowu skręcają w lewo i pną się pod górę. Monument na planie kwadratu od strony drogi dźwigany jest przez masywne schody niwelujące nierówność terenu. W każdym rogu stoją solidne filary pamiętające jeszcze starszą fontannę. Budowlę w kształcie baldachimu wieńczy attyka, a w jej niszach tkwią posągi Sulli, Kajusa i Memmiusa, ledwo widoczne w słabym świetle lamp i pochodni. Memmius, wnuk dyktatora Sulli i syn Kajusa, dobrze zasłużył się miastu – zafundował akwedukt.

Oszołomieni gwarem i tłumem idą dalej w górę w kierunku dzielnicy administracyjnej. Jest tu o wiele ciszej i ciemniej. Po prawej zaskakuje spokój górnej agory, która należy do administracyjnego centrum, więc handlu tu nie ma, a sądy i obrady skończyły się o zmierzchu. Naprzeciwko agory wznosi się ogromna sądowa bazylika i jeszcze nie ukończony Odeon, w którym trwają przygotowania do koncertu, bo w dzień służył za buleuterion dla obrad miejskiej rady (budynek ukończy za kilka lat para filantropów: Vedius Antonius i jego żona Flawia Papina). Obok widnieją potężne mury Prytanejonu, w którym prytan podtrzymuje święty ogień Hestii Boulei. Maria jest już zmęczona wędrówką, ale dom Onezyfora znajduje się tuż przy Bramie Magnezyjskiej. To jeszcze tylko parę kroków. Widać bezkształtny cień miejskich murów zbudowanych jeszcze w czasach helleńskich. Dalej z ciemności wyrasta Wzgórze Słowików.

Wbrew XVIII-wiecznym wyobrażeniom pierwsi chrześcijanie wcale nie rekrutowali się z niewolników i biedaków. Wśród nawróconych sporo było ludzi, których dzisiaj nazwalibyśmy klasą średnią, a w gminach nie brakowało zamożnych przedsiębiorców. To dzięki nim rozwijał się Kościół pierwotny i stał się oparciem dla misyjnej działalności św. Pawła. Sam Apostoł Narodów też zresztą z biedoty nie pochodził, posiadał staranne wykształcenie, a jego sławne zdanie z Pierwszego Listu do Koryntian (1 Kor 4,12), że sam zarabia na swoje utrzymanie, świadczy o przeznaczeniu do bycia posiadaczem. Przecież gdyby był wyrobnikiem, chlubienie się życiem z pracy rąk własnych nie miałoby sensu! Tkacz namiotów to jednak ktoś inny niż właściciel tkackich warsztatów.

Według tradycji św. Jan spędził ostatnie lata w Efezie i tu napisał czwartą Ewangelię. Na wzgórzu Ayasoluk (teraz już w dzisiejszym Selçuk) znajduje się jego grób i ruiny najstarszej świątyni noszącej jego imię. Po powrocie z wygnania na niedaleką Patmos, gdzie powstała Księga Objawienia, miał umrzeć wśród wspólnoty, jaką ze św. Pawłem stworzyli w stolicy Azji Mniejszej. Ale chociaż w Efezie, podczas tutejszego trzeciego soboru ekumenicznego z roku 431, matkę Jezusa ogłoszono Theotokos, czyli Bogurodzicą, i tutaj zbudowano pierwszy kościół pod Jej wezwaniem, to przecież aż do końca XIX wieku uważano, że Maria zmarła w Jerozolimie, a właściwie zasnęła, aby duszą i ciałem zostać wziętą do Syna.

Za murami

Tymczasem wizje Anny Katarzyny Emmerich – XIX-wiecznej niemieckiej zakonnicy, stygmatyczki i mistyczki – opowiadały o ostatnich dniach Marii w Efezie, ściślej – w domu na Wzgórzu Słowików, dokąd miał Ją zabrać św. Jan, samemu uchodząc przed prześladowaniami w Jerozolimie za Heroda Agryppy I. Także stare podania tutejszych prawosławnych chrześcijan mówiły o domu za miastem – celu corocznej pielgrzymki na Wzgórze Słowików. Pod koniec XIX wieku szukano owego miejsca i znaleziono dokładnie odpowiadające opisom zakonnicy, która nigdy nie opuściła swego kraju.

Badania archeologiczne stwierdzają, że w IV wieku zbudowano kaplicę na starszych, pochodzących z I wieku fundamentach. Dom stał poza murami miasta. Znaleziono także w pobliżu potrójne źródło opisane przez wizjonerkę. Tak rozwinął się kult Domu Matki Boskiej odwiedzanego przez pielgrzymów, w tym także kolejnych papieży, począwszy od Pawła VI, przez Jana Pawła II po Benedykta XVI.

15 sierpnia odbywają się tutaj wielkie uroczystości. Nie tak jak w Polsce, gdzie przynosi się bukiety na święto Matki Boskiej Zielnej. Wielojęzyczny tłum przynosi tace ze świeżymi figami i winogronami, tutejsze obwarzanki i słodkie bułeczki. Po uroczystym poświęceniu wierni częstują się darami Matki Bożej Owocowej. W letniej kaplicy odbywa się nabożeństwo. Z obfitego źródła wierni nabierają wodę, a inni – prawosławnym zwyczajem – wiążą paski papieru z proszalnymi lub dziękczynnymi modlitwami.

Pojechałem do Turcji Egejskiej z myślą o starych Grekach, aby obejrzeć ojczyznę Talesa, Heraklita i innych mędrców, a okazało się, że idę śladami św. Pawła i św. Jana. Dopiero na miejscu zorientowałem się, że Jonia Jonią, ale patrzę na Siedem Kościołów Azji i jestem u źródeł naszej wiary. W Efezie przez wszechobecny głos muezina przebijał się apokaliptyczny szept Jana: „To, co widzisz, zapisz w księdze i wyślij do siedmiu zborów: do Efezu i do Smyrny, i do Pergamonu, i do Tiatyry, i do Sardes, i do Filadelfii, i do Laodycei. [...] Napisz więc, co widziałeś i co jest, i co się stanie potem" (Apokalipsa św. Jana 1,11 i 1,19).

Pozostało jeszcze 96% artykułu
Plus Minus
„Lipowo: Kto zabił?”: Karta siekiery na ręku
Materiał Promocyjny
Przed wyjazdem na upragniony wypoczynek
Plus Minus
„Cykle”: Ćwiczenia z paradoksów
Plus Minus
Gość "Plusa Minusa" poleca. Justyna Pronobis-Szczylik: Odkrywanie sensu życia
Plus Minus
Brat esesman, matka folksdojczka i agent SB
Plus Minus
Szachy wróciły do domu