Mimo to od kilku tygodni paryski plac Republiki – bez przeszkód ze strony władz miasta – co wieczór zamienia się w agorę nowych (spóźnionych?) Oburzonych. Mobilizują się przeciwko różnym niegodziwościom obecnego ładu-nieładu. Prawdziwym i mniemanym, nie tylko przeciw reformie prawa pracy.
O zmierzchu powstają, by – debatując – przestać tam całą noc (Nuit Debout). Wzorem rewolucjonistów przyjęli własny kalendarz. Marcowy. Nowy czas płynie od początku ich wieców, od 31 marca. Kolejne dni to 32, 33, 34 marca itd.
Kontestatorzy od czasu do czasu biją się z policją. Nie bardzo wiadomo o co, bo nie wybrali liderów ani rzeczników, którzy by powód wyjaśnili. Francuską klasę polityczną zjawisko Nuit Debout zaskoczyło, a pewnie i wystraszyło. Do tego stopnia, że żadna licząca się partia nie próbowała dotąd zbliżyć się do ruchu z paryskiego placu. Z zamiarem, rzecz jasna, jego oswojenia i zawłaszczenia. Dość udatnie usiłował to zrobić, w ramach gościnnych występów, jedynie grecki heros skrajnej lewicy Janis Warufakis.
W sobotę, „47 marca", wybrał się tam filozof Alain Finkielkraut, powodowany życzliwą ciekawością poznawczą. Wysłuchał kilku mówców, sam nie zamierzał zabierać głosu, pozostawał na uboczu. Rozpoznano go jednak. Ponieważ „Le Monde" i inne wiodące media („... i inne lewicowe gazety, czyli wszystkie gazety" – Michel Houellebecq) systematycznie przedstawiają go jako ikonicznego neoreakcjonistę oraz „obiektywnego sojusznika Frontu Narodowego", Finkielkraut, członek Akademii Francuskiej, został potraktowany wrogo. Zelżony, popychany, wyzwany od faszystów i w końcu opluty filozof nie przyjął postawy stoika: pod adresem napastników też zakrzyknął: „Faszyści!"...
Grupę stanowili bojówkarze Młodzieżówki Komunistycznej. Nazajutrz ogłosili z dumą, że to oni przegnali „piewcę nienawiści i pogardy".