W idealnym świecie, gdy nie ma szkoły, a rodzina jest w domu, trwa idylla, na którą się czeka. Rodzinny obiad, gry, zabawy i zacieśnianie więzi. To możliwe, choć nie takie proste, gdy jest zdalna szkoła i praca na małym metrażu. Ale przecież więzi u wielu Polaków są zerwane. Ludzie się rozstają i – to smutna prawda – gdy rozwodzą się małżeństwa z dziećmi, to właśnie one cierpią najbardziej. Sprawę opieki nad dzieckiem skłóceni rodzice rozgrywają w sądzie, najmniej myśląc właśnie o potomstwie, a bardziej, by dopiec drugiej stronie. W końcu sąd ustala zasady opieki nad dziećmi, a rodzice, często już w nowych związkach, lepiej lub gorzej te ustalenia realizują.
Aż nadeszła epidemia, która wywróciła stolik. Kolejne restrykcje dotykają dzieci w ogromnym, a niedocenianym stopniu. Ograniczenia, owszem, zasadne z punktu widzenia potrzeb walki z koronawirusem, choć wprowadzane w konstytucyjnie wątpliwym trybie – stały się znakomitym pretekstem, by złamać zakaz sądowy i nie przekazać dziecka na weekend drugiemu rodzicowi. No przecież dla dobra dziecka nie można było tego zrobić – powie potem rodzic przed sądem.
Czytaj też: Jest wirus, to dziecka nie zobaczysz
I to jest poważny argument, ale nie na tyle, by odebrać dziecku kontakt i z matką, i z ojcem. Niestety, na razie nie ma co liczyć na to, że pokrzywdzonych rodziców w ich słusznych żądaniach wesprą sądy. Jeśli nie chodzi o przestępczą patologię, te sprawy nie będą uznawane za pilne i poczekają na lepsze czasy.
Nawet w najtrudniejszych sytuacjach powinno się szukać rozwiązania, które dobro dziecka uwzględni przede wszystkim. Kontakt telefoniczny i wideo to plan minimum. Jeśli rodzic, który chce widzieć dziecko, nie jest w grupie ryzyka, nie ma powodów, by mu kontakt ograniczać. Aby mieć potomstwo, nie trzeba zdawać egzaminu dojrzałości. Za to później zdaje się go codziennie.