Paradoks. W polskich sądach, mimo licznych reform, zmian organizacyjnych, wdrażania nowych technologii i zwiększających się nakładów budżetowych, średni czas trwania procesów nie tylko się nie skrócił, ale wręcz wydłużył. Dziś proces cywilny w I instancji trwa średnio 13 miesięcy. 14 lat temu było to 7 i pół miesiąca. Od lat ten trend jest jednoznaczny – procesy trwają coraz dłużej. Może się okazać, że sądy z czasów maszyn do pisania, spinaczy, szydła i dratwy funkcjonowały sprawniej niż te wyposażone w nowoczesne technologie.
Czytaj więcej
- Przygotowaliśmy 10 punktów programowych, które są odpowiedzią na dobrze zdiagnozowane problemy...
Udało się z policją i fiskusem, ale nie z sądami
Co więcej, inne instytucje, takie jak urzędy skarbowe, policja czy ZUS, mimo nieporównywalnie mniejszych nakładów na reformy, potrafiły dostosować się do nowych realiów. Dlaczego więc sądy tego nie osiągnęły?
Problem tkwi w odpowiedzi sądownictwa na stale rosnącą liczbę spraw – już ponad 16 milionów. Naprzeciw tego staje 10 tysięcy sędziów oraz grupa asystentów i referendarzy. Jednak nie liczebność kadr wydaje się główną przeszkodą, lecz kwestie organizacyjne oraz brak skutecznego wyprowadzania drobnych spraw poza system sądowy, choć o mediacjach czy sędziach pokoju mówi się od lat.
Sędzia w strefie komfortu
Nie można też pomijać aspektów mentalnych. Cześć sędziów opiera się zmianom, są zawsze przeciw, krytykując każdą reformę, byle tylko nie wyjść ze swojej strefy komfortu. Do tego dochodzi brak tradycji kontynuowania reform – każdy nowy rząd zwija wcześniejsze zmiany i wdraża swoje „doskonałe” rozwiązania. Efektem jest odbijanie się sądownictwa od jednej ściany do drugiej, jak w momencie, gdy w procedurze karnej równolegle obowiązywały aż trzy różne wersje przepisów. Powoduje to organizacyjny chaos, konieczność rozpoczynania procesów od nowa, a w efekcie czasem – paraliż systemu.