Gdy w maju rozmawiałam z odpowiedzialnym za tzw. pakiet deregulacyjny ówczesnym wiceministrem rozwoju i technologii Jackiem Tomczakiem, ten był bardzo zadowolony z siebie i przedstawionego przez resort projektu kompleksowych probiznesowych zmian w prawie.
Co zakładał pakiet deregulacyjny, który rząd Donalda Tuska przedstawił w kwietniu 2024 r.?
Na papierze rzeczywiście wyglądał on znakomicie: digitalizacja procedur, likwidacja wielu istniejących absurdów, skrócenie dopuszczalnego czasu trwania kontroli w firmach, ułatwienia w rozpoczynaniu działalności gospodarczej. Największe nadzieje przedsiębiorcy wiązali m.in. z przepisem, który miał pozbawić skarbówkę broni atomowej, jaką są obecne regulacje pozwalające urzędom skarbowym sztucznie wydłużać pięcioletni okres przedawnienia podatków. I tylko złośliwi zauważali, że takie obietnice, łącznie z chwytliwą deklaracją o „końcu wymaganych przez urzędy pieczątek”, słyszymy od lat z ust przedstawicieli kolejnych władz, a potem nic się nie dzieje.
Wiceminister Tomczak gorliwie zapewniał o swojej i rządu determinacji, by nowelizacja weszła w życie z początkiem 2025 r. Założyć się ze mną (byłam sceptyczna) jednak nie chciał. Cóż, Jacek Tomczak, jak wiemy, odszedł z resortu z hukiem w atmosferze skandalu. A projekt? Mamy grudzień, a nad jego okastrowaną, po kolejnych międzyinstytucjonalnych uzgodnieniach, wersją nawet jeszcze nie zdążyła się pochylić cała Rada Ministrów, nie mówiąc o posłach.
Czytaj więcej: