Prezydent Andrzej Duda powiedział, że prof. Adam Strzembosz „jest jednym z ludzi, którzy są odpowiedzialni za to, że w polskim wymiarze sprawiedliwości pozostali komunistyczni sędziowie, splamieni przynależnością do PZPR, a niektórzy splamieni wydawaniem wyroków w stanie wojennym”. Wypowiedź tę można traktować wyłącznie w kategoriach oceny politycznej, ale nie historycznej. W istocie bowiem wpływ prof. Adama Strzembosza na rzeczywistość w okresie transformacji był dość ograniczony, a jego siła sprawcza – niewielka.
Czytaj więcej
Głośnym echem w Internecie odbijają się słowa prezydenta Andrzeja Dudy na temat prof. Adama Strzembosza - byłego pierwszego prezesa Sądu Najwyższego, przewodniczącego Trybunału Stanu oraz przewodniczącego Krajowej Rady Sądownictwa.
Przy ocenie prof. Strzembosza istotne jest uchwycenie szerszego historycznego kontekstu. W 1989 roku opozycja nie miała ani siły, ani chęci rozliczenia komunistycznego systemu, również w sądach. Zasiadający przy Okrągłym Stole ludzie Solidarności zdali się nie wyczuwać wtedy siły momentu przełomu, który miał wkrótce nastąpić. Kiedy zaczynały się obrady, wśród opozycjonistów panowały wręcz obawy, że to prowokacja i uczestnicy mogą zostać aresztowani. W czasie, gdy dyskutowano o praworządności, w Przemyślu kolegium ds. wykroczeń skazywało aresztowanego opozycjonistę za noszenie znaczka „S”. Takie to były niepewne czasy. I najważniejsze – cała dyskusja o sądach odbywała się na szachownicy ustawionej przez gen. Jaruzelskiego. To komuniści byli autorami konkretnych projektów reform, mimo że ich założenia powstawały w czasie tzw. karnawału Solidarności w 1980 roku w ramach Centrum Inicjatyw Ustawodawczych „S”, w którym prężnie działali zarówno ówczesny sędzia Strzembosz (wyrzucony niedługo potem z zawodu w ramach represji stanu wojennego), jak i późniejszy sędzia stanu wojennego Józef Iwulski.
To Adam Strzembosz nadawał ton przy tzw. małym Okrągłym Stole
Prof. Strzembosz był niewątpliwie liderem „podstolika” prawnego Okrągłego Stołu w 1989 roku, nadawał intelektualny ton dyskusji wśród opozycjonistów (wśród których byli też Jarosław Kaczyński i prof. Andrzej Zoll). Tyle że karty przy nim i tak rozdawali komuniści. To oni de facto decydowali, które postulaty będą spełnione, a które nie. W efekcie np. nie przychylono się w czasie obrad do złagodzenia restrykcyjnych kodeksów karnych wymierzonych w Solidarność czy likwidacji radzieckiego modelu samodzielnego prokuratora generalnego. To stało się już później. To samo dotyczyło sądów – projekty reform były już gotowe. Jednak na 1,5 tys. stron z protokołów obrad z podstolika nie ma praktycznie ani jednego zdania o konieczności weryfikacji sędziów PRL. Podczas obrad w ogóle nie było takiego tematu. Nikt z ludzi „S” nie forsował tego wątku, nikt nie chciał wrzucić go na polityczną agendę. Czy był to efekt wcześniejszych ustaleń z komunistami, czy strach wynikający z chęci wyrwania choć skrawka wolności bez konfrontacji, która mogła zburzyć ledwo zawiązany dialog – to pytanie pozostaje ciągle otwarte.