Republikanin Trump zbuntował elektorat przeciw oligarchom partii, odwołując się głównie do klasy średniej, zmęczonej „zgniłymi" porozumieniami establishmentów, polityczną poprawnością uniemożliwiającą sensowne zdefiniowania rzeczywistości i wyborami jako pustym rytuałem. Skorumpowana, bez żadnych zasad poza zdobyciem władzy demokratka Clinton wywodzi się z jądra oligarchii partyjnej, choć kulturowo reprezentuje, jak jej do cna zideologizowana partia od 1968 r., skrajną liberalną lewicę.
Prezydenta wybierają w wyborach pośrednich elektorzy w stanach. To skomplikowany, ale logiczny system. W 1787 r. twórcy konstytucji odrzucili wybieranie prezydenta w głosowaniu powszechnym bezpośrednim czy pośrednim poprzez Kongres. Wymyślili wyrafinowany system z elektorami odpowiadającymi liczbie posłów stanowych w obu izbach Kongresu – Izbie Reprezentantów i Senacie. Kandydat z większością bezwzględną głosów elektorskich zostaje prezydentem, drugi w kolejności wiceprezydentem. W razie braku takiej przewagi wybór miała przeprowadzać Izba Reprezentantów, a każdy stan dostawał po jednym głosie.