Chociaż obowiązek współdziałania władz zamieszczono tylko i aż w preambule konstytucji, jest to nakaz tak oczywisty i naturalny, że mamy prawo oczekiwać od polityków i partii politycznych minimalnej zdolności do kompromisu – jak teraz z wyborem rzecznika praw obywatelskich. Trwającej od 9 września, czyli od końca pięcioletniej kadencji obecnego RPO prof. Adama Bodnara farsy wyborczej jego następcy, nie można traktować inaczej jak sprzeniewierzenia się tej zasadzie współdziałania poszczególnych władz (rządu i opozycji). Zostawiam na boku wagę tego urzędu i jak był on sprawowany, choć w czasie gdy obóz rządowy obsadził większość instytucji, rola RPO jest tym ważniejsza.
Obecny pat wyborczy odsłania dwie rzeczy. Po pierwsze, pułapki różnych podwyższonych progów w parlamencie, które mogą na dłużej blokować obsadzenie urzędu. Po drugie, żenującą nieumiejętność znajdowania kompromisu.
Czytaj także:
Senat odrzucił kandydaturę Piotra Wawrzyka na Rzecznika Praw Obywatelskich
Prawo nie jest na to niestety przygotowane. Zgodnie z art. 208 konstytucji rzecznika wybiera Sejm – w którym jest większość rządowa, ale za zgodą Senatu, a tam minimalną większość ma opozycja. Konstytucja milczy z kolei, co się dzieje, gdy nie dojdzie na czas do wyboru rzecznika na nową kadencję. Mówi o tym ustawa o RPO: dotychczasowy rzecznik pełni swoje obowiązki do czasu objęcia stanowiska przez nowego. I tak właśnie jest. Nieudane przepchnięcie przez Senat pisowskiego kandydata Piotra Wawrzyka pokazuje, że stan ten jeszcze potrwa. Pytanie, jak długo.