Po pierwsze to rząd i większość sejmowa odpowiada przede wszystkim za zarządzanie państwem. Po drugie już sama nazwa „Prawo i Sprawiedliwość" zobowiązuje szczególnie do usprawnienia sądów, bo o to chodzi w reformie.
Weto było tylko pewnym przyhamowaniem, jak kolizja na drodze spychacza ośnieżającego szosę, który zlecone mu zadanie i tak musi wykonać. Tym bardziej że prezydent nie zawetował najważniejszej dla reformy noweli prawa o ustroju sądów powszechnych. Daje ona ministrowi sprawiedliwości ogromną władzę: prawo szybkiej wymiany prezesów sądów, a powodem tych ekstrakompetencji było to, że część prezesów sądów najwyraźniej nie daje sobie rady. Potwierdza to m.in. fakt, że jedne sądy mają znacznie gorsze wyniki (chodzi głównie o liczbę rozpoznawanych spraw, oczywiście porównywalnych) niż inne pracujące w podobnych warunkach, a to znaczy, że najpewniej w tych pierwszych szwankuje organizacja, zarządzanie sądem. W takich sądach sensowne zmiany kadrowe muszą dać efekt niemal od ręki. I na te efekty czeka społeczeństwo. Inaczej pomyśli, że sądownictwa nie da się w ogóle w Polsce zreformować, bądź że reformy były tylko parawanem, by przejąć nad sądami polityczną kontrolę.