Sądy powszechne: postępowanie w procesie karnym

Niebywała celebra, która rządzi polskim procesem karnym, to potworny złodziej czasu – piszą adwokaci Jacek Kondracki i Krzysztof Stępiński

Aktualizacja: 09.09.2012 13:05 Publikacja: 22.08.2011 04:45

Sądy powszechne: postępowanie w procesie karnym

Foto: Rzeczpospolita, Paweł Gałka Paweł Gałka

W Polsce działa prawie 40 sądów okręgowych i ponad 300 sądów rejonowych.

Sprawy karne stanowią ponad 40 proc. spraw rozpoznawanych przez sądy okręgowe i niespełna 20 proc. spraw rozpoznawanych przez sądy rejonowe. Jeśli odliczyć sprawy sądzone w trybie nakazowym i o wykroczenia, a także z zakresu postępowania wykonawczego i tzw. wpadkowe (np. areszty), w przypadku których procedura ma mniejszy wpływ na czas trwania postępowania, okaże się, że polskie sądy – rok w rok – muszą się uporać z wpływem około 150 tys. spraw, które należy osądzić w trybie zwykłym.

Czy czas, który sędziowie przeznaczają na sądzenie takich spraw, jest efektywnie wykorzystywany? Nie jesteśmy teoretykami prawa, ale jako uczestnicy tysięcy procesów karnych mamy wystarczająco dużo doświadczenia i wiedzy, by twierdzić, że polskim procesem karnym rządzi niebywała celebra. Celebra – złodziej czasu, który sędziowie mogliby poświęcić na efektywne sądzenie, a nie „załatwianie" spraw.

Tak to się zaczyna

Celebra zaczyna się od odczytania aktu oskarżenia. Lubiącym statystykę proponujemy, by pomnożyli 150 tys. aktów oskarżenia przez dziesięć. Minut ma się rozumieć. Czyli średni czas odczytywania aktu oskarżenia. Są akty oskarżenia krótkie. Ale są i niemiłosiernie długie. Niektóre bywają odczytywane wraz z uzasadnieniem. Czemu służy czytanie na głos aktu oskarżenia? Łącznie z danymi osobowymi i kwalifikacją prawną, informacjami o zatrzymaniu, aresztowaniu etc. Na pewno nie realizacji prawa do obrony. Jeśli wpływ 150 tys. spraw pomnożymy przez 10 (minut), a następnie podzielimy wynik przez 60, bo tyle minut liczy godzina, a następnie przez 7, bo tyle godzin wynosi dzień pracy sędziego na sesji, to okaże się, że polscy sędziowie na wysłuchanie 150 tys. aktów oskarżenia poświęcają około 8,5 tysiąca dniówek. To kilka lat pracy kilku średnich sądów rejonowych! Czyż nie? I tak jest, odkąd pamiętamy!

Dlatego proponujemy, by ustawodawca założył, że uczestnicy procesu, to jest sędzia, oskarżyciel oraz oskarżony i jego obrońca, a także pokrzywdzony, znają treść pisma procesowego, jakim jest akt oskarżenia. Skoro tak, odpuśćmy celebrę. Sędzia powinien poinformować osoby obecne na sali, kto i za co będzie sądzony, a następnie przystąpić do czynności związanych z sądzeniem sprawy. Rok w rok zaoszczędzimy tysiące dniówek.

Niewykorzystana możliwość

Niemal martwą instytucją są posiedzenia organizacyjne, ze stratą dla zasady szybkości postępowania i efektywnego wykorzystania czasu pracy przeznaczonego na sądzenie.

A tak się dzieje, gdy sprawa wyznaczona na godzinę 9 rano i zaplanowana przez sędziego na trzy godziny spadnie, bo sędzia nie przewidział czegoś, co mogło się ujawnić podczas posiedzenia organizacyjnego. Trzy godziny zmarnowane, bo w tym czasie można było osądzić inną sprawę.

Liczba spraw, w których sędziowie decydują się wyznaczyć posiedzenie organizacyjne, jest śladowa. Szkoda, bo takie posiedzenie to dobra okazja, by sędzia – posługując się zasadami prakseologii – zaplanował bieg procesu, stworzył swojego rodzaju scenariusz tego, co może się wydarzyć na sali sądowej. Udział stron w takim posiedzeniu powinien być obligatoryjny, a obrońcy – zawsze tam, gdzie nie zachodzi kolizja z prawem do obrony – powinni zostać zobowiązani do złożenia wniosków dowodowych w zakreślonym przez sąd terminie instrukcyjnym. Może dzięki temu zmalałaby liczba wrzutek dowodowych, jakże licznych zwłaszcza pod koniec procesu.

Proces czytany

Plagą polskiego procesu karnego jest odczytywanie protokołów wyjaśnień oskarżonego i zeznań świadków.

Proces karny jest u nas – odkąd pamiętamy – procesem czytanym. Odczytywanie protokołów, w których – w postępowaniu przygotowawczym – utrwalono wyjaśnienia i zeznania, zajmuje sędziom więcej czasu niż czytanie na rozprawach aktów oskarżenia. Sędziowie czytają i czytają, niekiedy wbrew duchowi ustawy. Zatem bez powodu.

Plagą sądów polskich jest smutnie niska skuteczność pouczenia świadka o karaniu za fałszywe zeznanie

Przede wszystkim kieruje nimi obawa przed krytyczną oceną sędziów apelacyjnych. Nadmiernie skorych do uchylania wyroków, gdy jakieś słowo lub wypowiedzenie, często nieistotne, ale zawarte w protokole sporządzonym podczas śledztwa, nie zostanie wypowiedziane na rozprawie, czytaj: nie zostanie ujawnione podczas rozprawy głównej. Czyli – zgodnie z obowiązującym kodeksem – nie będzie podstawą ustaleń. Sędziowie bardzo często nie rozumieją zasady bezpośredniości przeprowadzenia dowodu przed sądem i w sposób całkowicie mechaniczny, zanim udzielą głosu stronom do zadawania pytań, przystępują do trwającego godzinami odczytywania protokołów.

W kodeksie postępowania karnego z 1997 r. ustawodawca – dostrzegając problem – zawarł w art. 391 §1 dyrektywę, aby: „... odczytywać w odpowiednim zakresie protokoły...". W praktyce dyrektywa ta prawie nie funkcjonuje. „Odpowiedni zakres" to na ogół całość protokołu. Przyczyn takiego procedowania dopatrujemy się zarówno w oportunizmie, o czym wyżej, jak i w tym, że sędziowie nader często nie znają dokładnie materiału zgromadzonego w toku postępowania przygotowawczego. Jeśli polski proces karny ma zmierzać w stronę kontradyktoryjności, a musi, należy uznać, że odczytywanie protokołów sporządzonych w śledztwie może nastąpić wyłącznie na zasadzie od słowa do słowa i na wniosek strony. Niech strony uczą się akt i pilnują biegu procesu. Mniej czytania to także mniej śledztw sądowych i więcej bezstronności. Bo to prokurator ma udowodnić winę, a nie sędzia.

Czysty surrealizm

Podstawą wyroku mogą być wyłącznie okoliczności ujawnione podczas rozprawy. Czynnością ogromnie ważną jest więc zaliczanie do materiału dowodowego. Tyle że to czynność przeprowadzana w sposób urągający zasadom prakseologii. Niekiedy trwa kilka minut. Tak jest, jeśli sprawa ma kilkadziesiąt stron. Takich spraw jest niemało. Gorzej, jeśli sprawa liczy 20, 50 lub 500 tomów. Wtedy sąd – na ogół okręgowy – zalicza przez kilkanaście godzin lub kilka dni!

Zaliczenie zawsze wygląda tak samo. Sędzia przewraca kartki, sprawdza dokument i dyktuje protokolantowi: karta numer jeden notatka urzędowa, karta numer dwa protokół oględzin, karta numer 12 350 do karty 12 614, opinia biegłego. I tak do końca akt.

Jeśli akta liczą kilkaset tomów, kilka lub kilkanaście osób uczestniczy w czynności surrealistycznej. Kompletnie pozbawionej sensu, bo ustawodawca powinien nałożyć na sędziów obowiązek opracowania – poza rozprawą, z odpowiednim wyprzedzeniem – listy dowodów podlegających zaliczeniu i zobowiązać strony, aby w terminie zawitym zgłosiły uwagi. Na piśmie zresztą. Zamiast zaliczać, można sądzić. Szkoda dniówek sądowych. Szkoda życia.

Nieskuteczne przestrogi

Plagą polskich sądów jest smutnie niska skuteczność pouczenia świadka o odpowiedzialności karnej za składanie fałszywych zeznań. Nie lepiej jest z przyrzeczeniem, mimo jego pompatycznego charakteru. Nawet jak wszyscy wysłuchają przysięgi na stojąco, nie ma gwarancji, że świadek nie będzie łgać jak najęty, bo spraw z art. 233 jest ci u nas jak na lekarstwo. Doświadczeni sądownicy twierdzą, że gdy świadek złoży przyrzeczenie, to dopiero koncertowo kłamie.

Odkąd pamiętamy, składanie fałszywych zeznań było zagrożone karą pozbawienia wolności do lat pięciu. Nagle ustawodawca w kodeksie z 1997 r. obniżył górną granicę zagrożenia do lat trzech. Pomysł ten nie wytrzymuje żadnej krytyki. Odpowiedzialność karna za przestępstwo stanowiące plagę procesu karnego, przestępstwo, w wyniku którego dochodzi do wydawania wyroków sprzecznych z prawdą, wreszcie przestępstwo, które jest świadectwem lekceważenia sądu, powinna być zaostrzona, a nie łagodzona. Zanim zapadnie wyrok w sprawie o składanie fałszywych zeznań, miną lata.

Szkoda, że polski sędzia nie ma żadnych narzędzi, by inwencję konfabulującego świadka skutecznie i boleśnie temperować podczas procesu. Inaczej jest w Ameryce. Kiedy świadek składa zeznania pod przysięgą („under the oath"), co jest normą, i kłamie, sędzia może wsadzić go do kryminału w trybie „in contempt of court" (z powodu obrazy sędziego). Mało tego, gdy jedna ze stron kłamie, sąd – przychylając się do drugiej strony – może oddalić wnioski dowodowe tych, którzy stawiają świadków mało wiarygodnych. Może wprowadzenie podobnych zasad do naszego procesu karnego ograniczyłoby inwencję niektórych uczestników postępowania, którzy wyciągają świadków jak magicy króliki z cylindrów. Na ogół pod koniec procesu.

Nieustające dyktando

Powiedzieć, że polski proces karny toczy się pod dyktando sędziego, jest niedalekie prawdy, bo tylko nieliczni protokolanci potrafią utrwalać przebieg rozprawy bez pomocy sędziego, wbijając w komputer kilkaset znaków na minutę. W przeważającej części protokoły z rozprawy powstają w trybie sędziowskiego dyktanda.

Sędzia kieruje rozprawą, to fakt bezsporny i tak być powinno. Ale protokół ma odzwierciedlać przebieg rozprawy, a nie to, co sędzia uważa za istotne, albo – co niestety się zdarza – chce, by trafiło do protokołu. Codzienność jest taka, że sędziowie dyktują na potęgę. Podobno rozprawy mają być rejestrowane. To nie zadziała. My wolimy, żeby było jak w Ameryce, czyli jak na filmie. Przed bezstronnym sędzią zasiadają dwie urzędniczki sądowe, które sporządzają stenogram. Adwokat, po wejściu na salę sądową, podłącza laptop do sądowego kabelka i w czasie rzeczywistym widzi na ekranie protokół z rozprawy, który specjalny program komputerowy przetwarza ze stenogramu na tekst wordowski. Na ekranie widzi literówki, co go nie peszy, bo tekst wyczyszczony otrzyma nazajutrz, bez podania i znaków sądowych, czyli zbędnej celebry. Bez wniosków o sprostowanie protokołu. Taki system bierzemy w ciemno.

Zobacz więcej w serwisie:

W Polsce działa prawie 40 sądów okręgowych i ponad 300 sądów rejonowych.

Sprawy karne stanowią ponad 40 proc. spraw rozpoznawanych przez sądy okręgowe i niespełna 20 proc. spraw rozpoznawanych przez sądy rejonowe. Jeśli odliczyć sprawy sądzone w trybie nakazowym i o wykroczenia, a także z zakresu postępowania wykonawczego i tzw. wpadkowe (np. areszty), w przypadku których procedura ma mniejszy wpływ na czas trwania postępowania, okaże się, że polskie sądy – rok w rok – muszą się uporać z wpływem około 150 tys. spraw, które należy osądzić w trybie zwykłym.

Pozostało jeszcze 94% artykułu
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Czy Adam Bodnar odsłonił już wszystkie karty w sprawie tzw. neosędziów?
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Rząd, weryfikując tzw. neosędziów, sporo ryzykuje
Opinie Prawne
Tomasz Pietryga: Deregulacyjne pospolite ruszenie
Opinie Prawne
Michał Bieniak: Adwokat zrobił swoje, adwokat może odejść
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Opinie Prawne
Maria Ejchart: Niezależni prawnicy są fundamentem państwa prawa