Rz: W najbliższych miesiącach czeka pana reaktywowanie najmniejszych sądów rejonowych. Przygotował się pan już do wizyt samorządowców, którzy zechcą walczyć o jednostki, które wrócić mogą, ale nie muszą?
Wojciech Hajduk, sędzia, wiceminister sprawiedliwości: To, który z sądów wróci na mapę sądownictwa, zależeć będzie od decyzji ministra sprawiedliwości. Ja zajmę się tylko wykonaniem zadania. Jeżeli będziemy przywracać najmniejsze jednostki, musimy mieć na uwadze, by były w stanie dobrze funkcjonować. Myślę tu o takiej obsadzie kadrowej, która pozwoli sprawnie orzekać. Nie jest to warunek wyssany z palca. Bywało już, że w cztero–pięcioosobowych sądach dwie osoby szły na dłuższe zwolnienia lekarskie czy urlopy macierzyńskie i trudno było w nich zorganizować pracę. Obywatela nie interesuje, czy sędzia jest chory czy właśnie urodziło mu się dziecko. Chce szybkiego rozstrzygnięcia. I ma do tego prawo. Jednocześnie sędzia to też człowiek. Musi więc istnieć pewna rezerwa, która uratuje sytuację.
Czyli sędziów znów czekają przeniesienia... Podpisze je tym razem minister sprawiedliwości?
Po ubiegłorocznej uchwale Sądu Najwyższego nie ma innej możliwości. Decyzje o przeniesieniu będzie podpisywał minister. Ustawa, która przywraca sądy, przewiduje przeniesienia nawet bez zgody sędziego. Nie chcemy jednak z tego korzystać. Wszystkie ruchy kadrowe są uzgadniane z prezesami sądów apelacyjnych. Założyliśmy, że podejmując decyzję o przeniesieniu, będziemy – choć nie musimy – pytać sędziów o zgodę. Jeśli jej nie będzie, zastanowimy się nad inną kandydaturą. Potem nad kolejną.
A jeśli chętnych zabraknie? W ciągu roku sytuacja życiowa sędziów mogła się zmienić i ci, którzy wcześniej orzekali w zlikwidowanych sądach, mogą nie chcieć wrócić.