Szkoda, że proces o zabójstwo Ewy Tylman nie jest tego początkiem.
W sądach cywilnych są jeszcze szybko prowadzone rozprawy. Dobrze przygotowana strona sprawnie prezentuje swoje stanowisko, a nawet dowody, następnie druga przedstawia swoje racje, a za chwilę zapada wyrok z klarownym uzasadnieniem. W sprawach karnych, zwłaszcza tych większych, które oczywiście muszą potrwać kilka czy nawet kilkanaście dni, trudno o tym marzyć. Takie cuda dzieją się jednak za granicą.
Wiele jest przyczyn zapaści sądownictwa w Polsce, teraz na dodatek polscy sędziowie chyba już zapomnieli, że proces może wartko się toczyć. Zapomnieli też obywatele. Nic dziwnego, jeśli w ostatnim ćwierćwieczu byli informowani głównie o kolejnych odroczonych rozprawach, najczęściej z powodu zwolnień lekarskich, a wyroki zapadały, gdy już niewielu pamiętało, o co w sprawie szło.
Przy okazji rozpoczętego na początku stycznia procesu oskarżonego o zabójstwo Ewy Tylman, który cieszy się dużym zainteresowaniem, pojawiła się nadzieja, że możemy śledzić arcyciekawy proces. Nie tylko dlatego, że dotyczy zdarzenia, które właściwie każdemu może czy mogło się przytrafić: spacer ze znajomą osobą nad rzeką, który okazał się tragiczny. Po drugie nie ma bezpośredniego dowodu z miejsca tragedii. Mamy więc proces poszlakowy, w którym tym bardziej logika prawnicza i doświadczenia życiowe, podstawowe narzędzia sędziego, są w użyciu.
Straciliśmy niestety bardzo cenną lekcję, gdyż poznański sąd wyznaczył rozprawy mniej więcej po jednej w miesiącu, a nie dzień po dniu. A nic tak nie edukuje i nie weryfikuje teoretycznych rozważań jak praktyka, w tym wypadku prawo w działaniu – jak uważają Brytyjczycy. Być może dlatego u nich, gdy proces trafia na wokandę, toczy się dzień po dniu, aż do końca.