Narastająca ilość bulwersujących przypadków odbierania rodzicom dzieci niepokoiła mnie od dawna, ale dopiero głośna sprawa małej Róży dała impuls, aby zabrać głos. Mogę sobie pozwolić na komfort jej skomentowania nie jako wytrawny znawca tematu (nie jestem specjalistą w dziedzinie prawa rodzinnego), ale jako obywatel Rzeczypospolitej, który dotąd żył w przeświadczeniu, że RP jako państwo prawa, gwarantuje naturalne i przyrodzone prawa człowieka i – co najważniejsze – jako matka trójki dzieci, wyrażając w ten sposób odczucia „przeciętnego rodzica”.
[srodtytul] Wady przeciętnego rodzica [/srodtytul]
A „przeciętny rodzic” – trzeba wyraźnie to zaznaczyć – jest coraz starszy (a propos ojca Róży, Władysława Szwaka, któremu wypomniano zaawansowany wiek), nadmiernie zapracowany (niekiedy im wyższy status społeczny, tym bardziej), w związku z czym nie ma czasu zajmować się tak efektywnie i profesjonalnie swoimi dziećmi, jak mógłby zająć się nimi rodzic zastępczy – w zamian, oczywiście, za odpowiednie wynagrodzenie.
Co gorsza przeciętny rodzic uganiając się za chlebem powszednim, bywa także zestresowany i mało cierpliwy, w przeciwieństwie oczywiście do idealnego rodzica zastępczego, któremu za to się płaci, aby był cierpliwy. Przeciętny rodzic nie wykazuje też – przynajmniej w ocenie fachowego personelu – zainteresowania sprawami dziecka, ponieważ np. nie może dotrzeć na akademię przedszkolną organizowaną w samo południe, bo pracuje. W przeciwieństwie oczywiście do wspaniałego rodzica zastępczego.
„Przeciętny rodzic” pozostawia także niekiedy okruchy na stole i niepozmywane naczynia w zlewie, a co gorsza czasem zmywa podłogę tylko raz w tygodniu. Najgorsze jednak, jeśli przejęty licznymi funkcjami społecznymi, chcąc dobrze wywiązać się ze swych obowiązków, popadnie w depresję. Wówczas jako „niespełna rozumu” zostanie pozbawiony prawa do opieki nad dzieckiem (jak stało się w przypadku matki Róży). Zgodnie z badaniami na temat depresji mamy około 2 mln kandydatów.