Kryzys gospodarczy w strefie euro - Koźmiński

Polscy przedsiębiorcy nie dali się stłamsić ani okupantom, ani komunistom. Dziś jednak rozwój przedsiębiorczości napotyka u nas nieprzezwyciężalną barierę biurokratyczną – pisze prezydent Akademii Leona Koźmińskiego

Publikacja: 14.11.2011 00:09

Kryzys gospodarczy w strefie euro - Koźmiński

Foto: ROL

Emocjonalne i wycinkowe wypowiedzi na temat gospodarki nie sprzyjają chłodnej całościowej ocenie zagrożeń i szans u progu zaczynającej się kadencji władz ustawodawczych i wykonawczych. A taki bilans właśnie teraz wydaje się konieczny zarówno w pracach ekspertów, jak i w debacie publicznej.

Punkt wyjścia

Nie ma dziś wątpliwości, że kryzys w strefie euro daleki jest od zakończenia i może realnie zagrozić gospodarce światowej (czego tak wyraźnie obawiają się Amerykanie). Rodzi się więc pytanie: w jakiej mierze ten kryzys nas dotknie? Z całą pewnością nie uda się uniknąć zmian kursowych, które podniosą wysokość i koszty obsługi zadłużenia.

Trzeba się też liczyć z pewnym spadkiem popytu wewnętrznego spowodowanego zakończeniem realizacji wielkich projektów infrastrukturalnych współfinansowanych ze środków unijnych, nieuniknionymi cięciami budżetowymi i utrzymującym się dość wysokim bezrobociem. Nie są to jednak zagrożenia o wymiarze katastrofy. Występuje bowiem wiele specyficznie polskich czynników łagodzących siłę uderzenia i wiele specyficznie polskich zagrożeń.

Polska nie należy do strefy euro, a zatem nie jest zobowiązana do ponoszenia kosztów ratowania wspólnej waluty, co musiałoby doprowadzić do wzrostu zadłużenia i kosztów jego obsługi. System bankowy nie wymaga wsparcia ze strony państwa – jest w bardzo dobrej kondycji. Znaczna część aktywów bankowych należy jednak do banków zagranicznych, które narażone są na skutki ogólnoświatowego kryzysu. Jest to niewątpliwie źródło zagrożeń.

Równocześnie umiarkowana deprecjacja waluty krajowej może zwiększyć atrakcyjność polskiego eksportu i ograniczyć „nadmiarowy" import. Na rynkach europejskich, które mają dla nas zasadnicze znaczenie, można z pewną nadzieją oczekiwać swoistego efektu substytucji, który polegałby na tym, że poszukujące oszczędności firmy europejskie będą zastępowały droższe zakupy zaopatrzeniowe tańszym importem z Polski, oczywiście pod warunkiem zbliżonych parametrów jakościowych.

To samo da się powiedzieć o usługach kooperacyjnych. Oba zjawiska już występują, problemem pozostaje ich masowość. Nie ma jednak wątpliwości, że poważna recesja w Europie osłabi popyt na import z Polski, a na rynkach pozaeuropejskich jesteśmy ciągle bardzo słabo obecni.

Wielkim zagrożeniem byłaby masowa (a w najgorszym przypadku paniczna) ucieczka kapitału z Polski. Mogą ją spowodować wydarzenia, na które nie mamy i nie możemy mieć wpływu, takie jak chociażby: ogólny spadek zaufania do rynków wschodzących, złe wieści z któregoś z sąsiednich krajów, np. z Węgier, albo po prostu masowe poszukiwanie „schronienia" w inwestycjach dolarowych wobec pogłębiającego się kryzysu strefy euro. Byłoby to szczególnie groźne, ponieważ znaczna część polskiego zadłużenia finansowana jest kapitałem obcym.

Polska rzeczywiście traktowana jest jako przypadek szczególny ekonomicznej i politycznej stabilności i wzrostu. Rezerwy NBP są znaczne, a jego polityka ostrożna i rozważna, oparta na starannej obserwacji rynków światowych.

Niezbędne reformy

Ogólnoeuropejska katastrofa ekonomiczna wydaje się ciągle jeszcze mało prawdopodobna. W sytuacji tak wielkiej turbulencji otoczenia ekonomicznego, a także geopolitycznego, trudno oczekiwać w najbliższej przyszłości zasadniczych reform zmieniających logikę działania polskiej gospodarki i systemu finansowego. Kiedy nikt nie wie, co robić, rozsądnie jest ograniczyć się do działań koniecznych (reaktywnych).

Niestety, nie objawił się bowiem jeszcze ani nowy Keynes, ani nowy Friedman, ani nowy Roosevelt. Brak wzorców nowego ładu. A na wzburzonym morzu lepiej nie kołysać łódką. Trzeba jednak powstrzymać nabieranie wody, a w tym celu niezbędny jest pewien zakres reform. Sztuka rządzenia polega dziś na prawidłowym określeniu tego zakresu i zgodnym z nim skutecznym działaniu.

Na tle ogólnego kryzysu zadłużenia w Polsce poziom długu publicznego, zadłużenia gospodarstw domowych i przedsiębiorstw (przy niskim, niestety, poziomie inwestycji) nie wygląda przerażająco, mimo że deficyt budżetowy zbliża się niebezpiecznie do konstytucyjnej granicy 55 proc. Najbardziej niepokoi brak solidnych hamulców powstrzymujących narastanie długu publicznego i kosztów jego obsługi.

Rynki zwracają uwagę na tendencje. A nie da się tej niebezpiecznej tendencji powstrzymać bez zwiększenia wpływów podatkowych powyżej poziomu, jaki zapewnia przewidywany wzrost gospodarczy, oraz bez ograniczenia wydatków, zwłaszcza tych „sztywnych".

Szczególnie istotne jest to, by pomoc społeczna trafiała do tych, którzy jej naprawdę potrzebują, i by była uzależniona od własnych wysiłków zmierzających do poprawy osobistej sytuacji. Są to przedsięwzięcia społecznie wrażliwe, ponieważ mogą uderzyć w stosunkowo liczne grupy średnio i lepiej uposażonych, którzy korzystają z różnego rodzaju darmowych świadczeń, w rodzaju np. becikowego, chociaż ich nie potrzebują.

W warunkach ogólnie wysokiego poziomu zadowolenia społeczeństwa (na jaki wskazują badania socjologiczne) można i trzeba odwołać się do poczucia solidarności, ograniczając różnice dochodowe i opodatkowując nieco wyżej grupy o najwyższych dochodach oraz wprowadzając zasadę współpłatności rodzin lepiej uposażonych za świadczenia w obszarze służby zdrowia oraz edukacji.

Zmiana filozofii

Nie ma wątpliwości, że bogate społeczeństwa Zachodu od dawna żyły ponad stan i czeka je obniżenie poziomu życia. W takiej sytuacji szczególnego znaczenia nabiera sprawiedliwe rozłożenie ciężarów. I tego domagają się „oburzeni". U nas ten ruch znajduje słaby oddźwięk, ponieważ Polacy są raczej zadowoleni ze swojej sytuacji i widzą perspektywy poprawy poziomu i jakości życia.

Na szczęście równocześnie jesteśmy jeszcze społeczeństwem dość biednym, na dorobku, charakteryzującym się bardzo silnym parciem na konsumpcję. To konsumpcja pozostaje potężnym kołem zamachowym polskiej gospodarki, które na razie jedynie lekko zwalnia.

Taka sytuacja stwarza korzystne przesłanki motywacyjne aktywności gospodarczej: ludzie skłonni są więcej i ciężej pracować, by zaspokoić swoje aspiracje konsumpcyjne. Ważnym warunkiem uruchomienia tego potencjału jest elastyczny rynek pracy ułatwiający zarówno zwalnianie, jak i zatrudnianie pracowników. Umowy na czas określony (być może wzbogacone o ubezpieczenie zdrowotne i emerytalne) oraz osłabienie presji na wysokość płacy minimalnej sprzyjają elastyczności rynku pracy i wyższemu zatrudnieniu.

Wielką polską szansą jest przedsiębiorczość. Polscy przedsiębiorcy nie dali się stłamsić ani okupantom, ani komunistom. Przetrwali w najbardziej niesprzyjających warunkach, a dzisiaj z powodzeniem konkurują na europejskim rynku. Są w stanie inwestować i tworzyć miejsca pracy. Możliwe jest zwiększenie w ten sposób stopy wzrostu PKB o 1 lub może nawet 2 punkty procentowe, niezbędne, by w znaczący sposób obniżyć bezrobocie.

W tej chwili jednak dalszy rozwój polskiej przedsiębiorczości napotyka nieprzezwyciężalną barierę biurokratyczną. Koncesje, zezwolenia, procedury, sprzeczne ze sobą ustawy, często pozbawione aktów wykonawczych, nadmiar niekończących się kontroli, brutalnych sankcji zagrażających istnieniu przedsiębiorstw prowadzą w rezultacie do uznaniowości decyzji urzędników i stają się podłożem samowoli i korupcji. Gąszcz przepisów rozrasta się coraz bardziej, a zakładanie i prowadzenie firm staje się coraz trudniejsze i coraz bardziej ryzykowne. Potwierdzają to wszystkie międzynarodowe rankingi i ratingi.

Dotychczasowe zaszłości nie nastrajają zbyt optymistycznie w tej sprawie. Konieczna byłaby zasadnicza zamiana filozofii działania administracji: zastąpienie tępej biurokratycznej strażniczki litery przepisów przez administrację przedsiębiorczą, w której ocena pracowników i jednostek uzależniona jest od konkretnych, wymiernych i namacalnych efektów, takich jak chociażby poziom zdrowotności czy wykształcenia, poziom zatrudnienia i ilość założonych firm czy poprawa wyżywienia dzieci w najbiedniejszych rodzinach.

Mniej państwa

Po 20 latach transformacji trudno jest dzisiaj mieć wątpliwości co do przedsiębiorczych, biznesowych i menedżerskich umiejętności Polaków. Dotyczy to jednak niemal wyłącznie sektora prywatnego. Cała sfera publiczna pozostaje domeną nieudolności, niesprawności, kolosalnego marnotrawstwa, pasożytnictwa, nepotyzmu, korupcji i wszystkich innych możliwych przypadłości.

Na domiar złego domena publiczna jest dla kolejnych politycznych zwycięzców łupem, który pozwala opłacać stanowiskami i etatami oddanych aktywistów wszystkich szczebli. Obejmuje ona dziedziny o kluczowym znaczeniu dla funkcjonowania gospodarki w warunkach indukowanego z zewnątrz kryzysu: infrastrukturę drogową i kolejową, znaczne części energetyki, pocztę, służbę zdrowia, państwową oświatę i szkolnictwo wyższe, państwowe media i wiele innych, a wśród nich także administrację publiczną, która legitymuje się wspomnianymi wyżej „osiągnięciami" w dławieniu polskiej przedsiębiorczości, oraz ciągle jeszcze niemałą grupę państwowych przedsiębiorstw.

Tolerowanie tego stanu rzeczy grozi w wielu istotnych dziedzinach zapaścią i może zniwelować nasze szanse na przeczekanie burzy światowego kryzysu na w miarę spokojnej „zielonej wyspie".

Konieczne jest zredefiniowanie roli państwa we współczesnej gospodarce. Nie ulega wątpliwości, że państwo (zwłaszcza nasze) jest złym, niedbałym właścicielem i zarządcą. Pozbycie się własności wcale nie oznacza, że zmniejsza się rola państwa w gospodarce. Jego rola powinna polegać na formułowaniu i realizacji polityki zdrowotnej, edukacyjnej, ochrony środowiska, naukowej, obronnej i wielu innych.

Powinno się to dokonywać przez skuteczne oddziaływanie regulacyjne na niezależne i konkurujące ze sobą podmioty, niekiedy poprzez finansowanie takich przedsięwzięć, jak np. wartościowe badania naukowe czy infrastruktura. Oznacza to konieczność prywatyzacji transportu kolejowego, poczty, służby zdrowia, edukacji i wielu innych dziedzin. W wielu obszarach, np. służby zdrowia czy energetyki, już jesteśmy świadkami pełzającej prywatyzacji, która polega na tym, że bardziej efektywne prywatne podmioty powoli zastępują państwowe.

Jest to niezwykle trudne przedsięwzięcie, ponieważ domena publiczna jest żerowiskiem licznych i wpływowych grup pasożytniczych, ale przede wszystkim beneficjentów nadmiernego zatrudnienia w sferze publicznej. Interesy tych grup przekładają się na populistyczną retorykę polityczną, która odwołuje się do strachu i oporu wobec zmian.

Zdaję sobie sprawę z konieczności utrzymania stabilnego poparcia społecznego dla rządu, ale operacja ta w tym większym stopniu będzie bezbolesna, w im większym stopniu uda się uruchomić procesy rozwojowe, a zwłaszcza inwestycje prywatne, oraz zapewnić sprawniejsze działanie administracji w obszarze usług publicznych: zdrowia, edukacji, ładu i bezpieczeństwa. Jakie są na to szanse?

Autor jest profesorem zarządzania, kierownikiem Katedry Zarządzania Akademii Leona Koźmińskiego. W latach 1993 – 2011 był rektorem, a obecnie pełni funkcję prezydenta ALK. Stypendysta Fundacji Fulbrighta, wykładowca wielu prestiżowych uczelni, m.in. UCLA, Washington University, Sorbony. Przewodniczący rady nadzorczej Telekomunikacji Polskiej

Emocjonalne i wycinkowe wypowiedzi na temat gospodarki nie sprzyjają chłodnej całościowej ocenie zagrożeń i szans u progu zaczynającej się kadencji władz ustawodawczych i wykonawczych. A taki bilans właśnie teraz wydaje się konieczny zarówno w pracach ekspertów, jak i w debacie publicznej.

Punkt wyjścia

Pozostało jeszcze 97% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Materiał Promocyjny
Tech trendy to zmiana rynku pracy
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa