Gruzja warta Zachodu

Gruzini marzą o Europie, zachodnim dobrobycie, ale też o zachodniej demokracji - zauważa publicysta „Rzeczpospolitej"

Aktualizacja: 10.10.2012 18:51 Publikacja: 10.10.2012 18:45

Igor Janke

Igor Janke

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Gruzja zaskoczyła świat i samą siebie. Nie dość, że Micheil Saakaszwili przegrał wybory, nie dość, że podczas wyborów nie odnotowano ewidentnych fałszerstw, nie wybuchły zamieszki, nie postawiono barykad, to jeszcze przegrany prezydent przekazuje pokojowo władzę zwycięskiemu miliarderowi.

Przyszły premier Bidzina Iwaniszwili powołuje do rządu prozachodnio nastawionych szefów MSZ i MSW - Maja Pandżikidze i Irakli Alasania, byłych współpracowników Saakaszwilego, a na przewodniczącego parlamentu wskazuje gorącego zwolennika wejścia Gruzji do UE i NATO, byłego uczestnika rewolucji róż, szefa Partii Republikańskiej Dawida Usupaszwilego.

Być może to tylko zasłona dymna związanego niegdyś z Rosją miliardera, ale wydaje się, że musi on działać w taki właśnie sposób. Wyborcy, choć odrzucili Saakaszwilego, nie chcą wcale wpaść w ramiona Kremla. Oni marzą o Europie, zachodnim dobrobycie, ale też o zachodniej demokracji. To Saakaszwili rozkochał ich w Zachodzie.

Pytanie zatem brzmi, jak przy olbrzymich (uzasadnionych) wątpliwościach wobec Bidziny Iwaniszwilego powinien zachować się Zachód, w tym Polska.

Misza - zamordysta i demokrata

Jeszcze miesiąc temu nikt nie uwierzyłby, że Micheil Saakaszwili może przegrać wybory. Miał poparcie dużej części Zachodu. Miał też wizerunek może trochę szalonego, ale dynamicznego modernizatora i skutecznego przywódcy. Jeszcze w niedzielę, dzień przed wyborami, jego najbliżsi współpracownicy zapewniali w prywatnych rozmowach, że ich ugrupowanie ma co najmniej 10 procent przewagi. Kilka dni przed wyborami przekonywali, że ta przewaga wynosi nawet około 20 procent. Rządzący uruchomili ogromną machinę, by wygrać wybory, a mimo to ponieśli porażkę.

Sam Misza - jak w Gruzji wszyscy nazywają Saakaszwilego - stosował dotąd wszelkie możliwe metody niedemokratycznego budowania imperialnej władzy. Wiedza o praktykach, jakie miały tu miejsce, do niedawna nie wychodziła poza granice kraju, a i teraz wiadomo o nich jeszcze niewiele. Ujawnienie nagrań, na których zarejestrowano gwałcenie i bicie więźniów, spowodowało, że Gruzini zaczęli otwarcie mówić o represjach, katowaniu więźniów, horrendalnych wyrokach sądowych, korupcji elit i wielu innych podejrzanych działaniach rządzących.

Te sprawy zapewne będą teraz ujawniane i zmienią wizerunek prezydenta Saakaszwilego, który przez ponad osiem lat „cywilizował" Gruzję. Ale trzeba też oddać mu sprawiedliwość - Saakaszwili nie posunął się za daleko - ani całkiem nie uniemożliwił startu w wyborach Iwaniszwilemu, ani nie zablokował jego kampanii, ani nie sfałszował wyborów czy zakwestionował ich wyników. Kiedy poniósł porażkę, zachował się jak rasowy demokrata i zapowiedział, że jego partia przechodzi do opozycji.

Ten gest ma historyczne znaczenie w tej części świata. Gruzini pierwszy raz w historii obserwują, jak władza przechodzi z obozu do obozu bez walki, zamieszek, demonstracji czy strzałów.

Niejasne intencje Bidziny

Ale też jego przeciwnik - Bidzina Iwaniszwili, typowy postsowiecki oligarcha, zachowuje się niejednoznacznie. Najpierw zapewniał, że jego celem jest przywrócenie wolności słowa, reguł prawa i demokracji w Gruzji. Wszyscy przestrzegali, że jeśli opozycja przegra, Iwaniszwili wyprowadzi ludzi na ulice. Jednak dwa dni przed wyborami, kiedy wydawało się, że lider Gruzińskiego Marzenia rzeczywiście przegra, on oświadczył, że uzna wyniki uczciwych wyborów, jakiekolwiek by były.

Ten sam Iwaniszwili w dniu, w którym stało się jasne, że przejmuje władzę, wezwał Saakaszwilego do ustąpienia z funkcji prezydenta, choć do końca jego kadencji, pozostał mu jeszcze rok. To był zły sygnał sugerujący, że nowa władza może chcieć stosować niedemokratyczne procedury. Być może triumfującemu miliarderowi puściły nerwy, a być może zdradził swój prawdziwy plan polityczny.

Jednak pod wpływem olbrzymiej krytyki szybko się wycofał, twierdząc, że został źle zrozumiany.

Szampan na Kremlu

Sprawą, która budzi wielkie wątpliwości i obawy całego zachodniego świata, jest to, w jakim kierunku Iwaniszwili poprowadzi Gruzję. Dotąd powtarzał, że chce utrzymywać kurs prozachodni, ale także unormować relacje z Moskwą. Na Kremlu na wieść o jego zwycięstwie pewnie wystrzeliły korki od szampana, bo znienawidzony przez nich przeciwnik upadł. Prezydent Miedwiediew szybko zadeklarował gotowość do współpracy z nowym premierem.

Czy i jak bardzo Iwaniszwili jest uzależniony od Rosji, tego nikt nie wie. Rozmawiając z zachodnimi dyplomatami w Tblilisi, można na ten temat usłyszeć wiele różnych teorii. Od tych, że jest całkowicie niezależny, bo pozbył się majątku w Rosji, do tych mówiących, że pieniądze na jego kampanię przemycono nielegalnie przez granice.

Trudno sobie wyobrazić, by przywódca Gruzińskiego Marzenia nie miał żadnych zobowiązań wobec przywódców kraju, który pozwolił mu zarobić miliardy dolarów. Ale też doskonale zdaje on sobie sprawę z tego, że wsparcie Zachodu jest dla niego kluczowe. Wie też, że społeczeństwo gruzińskie jest w zdecydowanej większości radykalnie prozachodnie, a nawet większość jego zwolenników wybrała go także dlatego, że w czasie kampanii wyborczej deklarował, iż nadal będzie dążył do związania kraju z Unią Europejską i NATO.

Władza Iwaniszwilego nie będzie zbyt mocna. Jego ugrupowanie zapewne szybko się rozpadnie, dlatego nie może on sobie pozwolić na radykalną zmianę kursu. Gdyby to uczynił, Partia Republikańska - od zawsze prozachodnia - która stanowi zasadniczy trzon jego koalicji, opuściłaby ją i łatwo mogłaby doprowadzić do powrotu do władzy Saakaszwilego.

Miękkie przyciąganie

Jak nowe porządki przyjmie Zachód, Unia Europejska, NATO, Stany Zjednoczone? Gruzja powinna dostać zachęcającą ofertę, by jej polityka nie skierowała się zbyt mocno ku Moskwie. Także w polskim strategicznym interesie jest przeciąganie Gruzji na Zachód, niezależnie od tego, kto obecnie jest przy władzy.

Należy z jednej strony wspierać konkretnymi ofertami prozachodni kurs tego państwa, a z drugiej wysyłać jasne sygnały, że każde niedemokratyczne zachowanie spotka się z ograniczeniem pomocy i rozluźnianiem więzów.

Iwaniszwili nie jest doświadczonym politykiem. Jest więc w zupełnie nowej dla siebie sytuacji, a zapewne oferty płynące z Moskwy oraz jej naciski będą dla niego niezwykle kuszące. To, czy im się podda, zależy również od reakcji Zachodu. Niezależnie od naszych sentymentów i sympatii do konkretnych polityków, Polska, Europa i USA muszą popierać wolną i demokratyczną Gruzję.

W 2008 roku podczas wojny pięciodniowej z Rosją Europa i Stany Zjednoczone tylko częściowo stanęły na wysokości zadania. Skutkiem tego było osłabienie polityczne i terytorialne Gruzji. Teraz Gruzji wojna z Rosją nie grozi, ale grozi jej miękkie przeciąganie Tbilisi do rosyjskiej strefy wpływów.

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa