Przed rozłamami partyjnymi, w ich trakcie i po nich zawsze odbywa się knucie. Wanda Nowicka odeszła jako jedyna z klubu Ruchu Palikota, rozłamu więc niby nie ma. Ale to nie znaczy, że pozostała sama. Można nawet powiedzieć, że cały czas miała swoje polityczne środowisko na wyciągnięcie ręki. I właśnie po nie sięgnęła. Pierwsze, co muszą wspólnie teraz ustalić, to, czy udało im się już zbudować siłę, która zostanie elementem politycznych układanek: kartą przetargową w rozmowach toczonych po lewej stronie pod egidą Aleksandra Kwaśniewskiego. Trzeba więc się spotykać, rozmawiać i się umawiać. A potem rozpocząć licytację.
Zahartowana druga płeć
Nie mają przy tym co liczyć na entuzjastyczne przyjęcie. Każda z pań z nazwiskiem dobrze nadaje się do zostania lokomotywą albo chociaż do uatrakcyjnienia listy. Ale jako samodzielny byt? To ryzykowne. – Na ile dotychczasowe recenzentki polityki są w stanie naprawdę robić politykę? – zastanawia się jeden ze współpracowników Aleksandra Kwaśniewskiego. – Chcą próbować samodzielności? Niech teraz pokażą, co potrafią...
Ale „dziewczynki” – jak same siebie nazywają – są zaprawione w bojach. Od pierwszych debat na początku lat 90. zmieniających ustawę dopuszczającą aborcję, od pierwszych kilkunastoosobowych manifestacji pod Sejmem, od ruchu, który starał się doprowadzić do referendum w tej sprawie, organizacje kobiece są zahartowane. Wiele z nich nie poradziło sobie z rzeczywistością ekonomiczną, niektórym udało się przeżyć tylko dzięki kampaniom i projektom z funduszy unijnych. Aktywistki z najdłuższym stażem można spotkać zawsze tam, gdzie na ulicy ktoś upomina się o liberalizację ustawy antyaborcyjnej, edukację seksualną w szkołach, zatrzymanie przemocy domowej, równe pensje kobiet i mężczyzn. Od ponad 20 lat starają się, by III RP je usłyszała, konfrontują się z potężnymi adwersarzami z organizacji katolickich, są świetne w zbieraniu podpisów i konsekwentnie domagają się parytetów. Wymieniają się informacjami, coraz lepiej aktywizują kobiety w małych ośrodkach. Nie mają kompleksów w kontaktach z najważniejszymi politykami – premierami i prezydentami, w każdej chwili gotowe wygarnąć im w oczy, co myślą. Czy wsparta przez takie środowisko, sama będąca jego częścią, Wanda Nowicka miałaby się przestraszyć Janusza Palikota?!
W pierwszej chwili zachowała się zresztą zgodnie z partyjną logiką: jeśli nie możesz zabić lidera, to się go słuchaj. Nowicka zgodziła się więc ustąpić, Palikot w rewanżu powtórzył kilka razy, jak trudna była dla niego decyzja o cofnięciu jej rekomendacji na stanowisko wicemarszałka. A potem przyszedł szok: okazało się, że zwyciężyła lojalność wobec własnego środowiska – kobiecych organizacji pozarządowych. Tego Palikot nie przewidział. Być może nie dość dokładnie zastanowił się nad polityczną przeszłością szefowej Federacji na rzecz Kobiet i Planowania Rodziny, zanim wpuścił ją na biorące miejsce na liście.
Środa-wisko
Magdalena Środa sama przyznaje, że to ona wymyśliła start Nowickiej z list Ruchu Palikota. Podczas ostatniej kampanii do Sejmu, po miesiącach nieudanych negocjacji z SLD, przyjęcie przez Ruch Palikota z otwartymi ramionami (i listami wyborczymi) było ożywcze i łamiące schemat, według którego traktowano do tej pory grupy feministyczne w polskiej polityce. Janusz Palikot sprawiał wrażenie autentycznie zainteresowanego postulatami środowisk kobiecych, a feministkom wydawał się bliski kulturowo. To nie jest mało ważny aspekt. Do tej pory kontakty organizacji ze światem polityki zawsze odbywały się według określonego rytuału. Za czasów rządów SLD swoistym, dość sympatycznym gettem była Parlamentarna Grupa Kobiet. Tam wpuszczano „panie” z NGO-sów, żeby się mogły wygadać. Niewiele z tego wynikało, ale jakiś „ruch w interesie” się zaczął dzięki Jolancie Banach, kiedy pełniła funkcję pełnomocnika rządu ds. kobiet i rodziny (1995–1997). Ale Banach była „tylko” najlepsza na tle panów z lewicy. Środowisko organizacji kobiecych swojej reprezentantki u władzy nie miało.