Zaczął się Wielki Tydzień, kilka dni poprzedzających nie tyle najważniejsze święto chrześcijaństwa, ile największą i otchłanną tajemnicę, która różni je diametralne od wszystkich innych religii, jakie wyznaje człowiek. Bo jakże to? Bóg zniżył się do naszej powszedniej zwyczajności tylko po to, aby umrzeć najstraszniejszą i najbardziej hańbiącą w owych czasach śmiercią i potem zmartwychwstać? No i dlaczego tak skromnie, tak nisko?
Jezus Chrystus, Bóg, jakiego nigdy wcześniej nie było w żadnej religii
Narodzenie w bydlęcej stajence, zwykli pasterze jako świadkowie przyjścia na świat, a potem proste życie wędrownego nauczyciela i zmartwychwstanie bez triumfu, bez huku archanielskich trąb, które rzuciłyby ludzkość na kolana, stłumiłyby w zarodku wszelkie herezje i wątpliwości. Przecież Bóg jest bytem nieskończenie wyższym i potężniejszym, przebywa na szczytach gór, w niebie, albo gdzieś w kosmosie, i dlaczego ma sam zdegradować się aż tak nisko. Przecież tacy są bogowie wszelkich religii: wyniośli, groźni, niedostępni, a jeśli udzielający zmiłowania wyznawcom, to tylko z wysokości swego podniebnego majestatu.
Czcimy w Wielkim Tygodniu tajemnicę, której nie pojmujemy i pewnie nie pojmiemy aż do skończenia świata
Czcimy w Wielkim Tygodniu tajemnicę, której nie pojmujemy i pewnie nie pojmiemy aż do skończenia świata. To nie ludzki rozum ją wykreował i objawił, ale milionkroć wyższy i potężniejszy; tak jak wyższy i potężniejszy od naszych prostych wyobrażeń jest wszechświat pełen galaktyk i wymykających się nauce zjawisk. Czcimy Go, jak potrafimy – płaczliwie, rzewnie i namolnie, nie usiłując nawet wydestylować kropli sensu z tego, co zapisano w katechizmie. Ze łzami rozpamiętujemy rany Ukrzyżowanego, ale nie potrafimy postawić prostych pytań: dlaczego, po co, co z tego wynika dla nas śmiertelnych? Czy tylko odkupienie grzechów? Jeśli tak, to Bóg Ojciec jest mściwym satrapą domagającym się krwawego okupu w zamian za łaskę wyświadczoną ludziom. Takiego Boga trzeba się bać, ale nie sposób Go kochać.
Czytaj więcej
Klauzura nie była ucieczką, miejscem schronienia, zabawą w chowanego ze światem. Jak Łucja dostała się do Narnii i została jej królową, tak Edyta dotarła do „pełni życia z całym jego cierpieniem i rozkoszami” i stała się Teresą Benedyktą od Krzyża. W jej losie – filozofa i pierwszej od czasów starożytności świętej Kościoła katolickiego pochodzenia żydowskiego – zbiegają się Ateny, Jerozolima i Rzym.