Wszyscy wciąż jeszcze o wyborach i o przyszłym premierze, ale już jutro Wszystkich Świętych, a potem Zaduszki. Jak nie iść na cmentarz, jak nie myśleć o śmierci? Ale po co…
Śmierć jest w dzisiejszym świecie najbardziej wstydliwym i nieprzyzwoitym tematem. Już łatwiej mówić o seksie albo nawet o LGBT (byle tylko pani kurator Nowak nie podsłuchiwała). Owszem, bywamy na pogrzebach, składamy kwiaty na grobach i kondolencje osieroconym. Moja własna śmierć jest nieuchronna, tak jak odejście innych ludzi, ale jakżeż ja – dziś żywy i pełen nadziei – mam się zmienić w niewiadomej chwili w gnijące truchło?
Czytaj więcej
Wybory lat 2015 i 2019 przypominały zażycie środków nasennych przez naród, który potrafił być bohaterski i stworzył Solidarność. Na szczęście obudziliśmy się i odsunęliśmy od władzy PiS. Czy potrafimy nieść „przeklęty dar” cierpliwie i z pożytkiem?
Dlatego własna śmierć jest najbardziej odrażającym i starannie unikanym tematem. Ależ dlaczego? Przecież człowiek, który wierzy w Boga, nie powinien się bać śmierci, bo po przejściu Bramy Wieczności czeka go olśniewające szczęście połączenia z Absolutem. Podobnie jak ateista: jeśli niezachwianie wierzy w nieistnienie, to śmierć jest tylko zgaszeniem światła, raz na zawsze. Potem nie ma bólu ani wspomnień – nic już nie ma. Ale ilu z nas wierzy rzeczywiście i szczerze w jedną lub w drugą stronę?
Dlatego tak boimy się śmierci, bo nasza wiara nie jest ani poważna, ani niezachwiana. Dlatego wymyśliliśmy i praktykujemy tak wiele prostych rytuałów użytecznych dla obłaskawienia grobowego strachu, z corocznym zapalaniem cmentarnych zniczy i zakrapianą stypą na czele, gdy już się takie nieszczęście wydarzy.