Artur Bartkiewicz: Wybory zdominowane przez strach. Niech to będzie ostatnia taka kampania

W ostatnim dniu kampanii wyborczej przed wyborami parlamentarnymi, które odbędą się 15 października, pozostaje życzyć sobie, aby była to ostatnia taka kampania. Bo polaryzacja w polskim wykonaniu zaprowadziła nas na manowce.

Publikacja: 13.10.2023 11:47

Jarosław Kaczyński i Donald Tusk

Jarosław Kaczyński i Donald Tusk

Foto: PAP, Łukasz Gągulski

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Stawką tych wyborów są Europa, wolność, demokracja

Polaryzacja na scenie politycznej nie musi być zła – w takiej rzeczywistości całkiem dobrze radzą sobie demokracje w USA czy Wielkiej Brytanii, a także wielu innych krajach o anglosaskich tradycjach politycznych, jak Kanada czy Australia. Gdy polaryzacja rodziła się w Polsce, miała swoje silne podstawy: zderzenie „polski liberalnej” i „polski solidarnej” z 2005 roku uwidaczniało realną linię podziału w polskim społeczeństwie na tych, którym się w III RP mniej lub bardziej udało, i tych, którzy w wyścigu cywilizacyjnym zostali nieco w tyle. PO i PiS zapowiadały wówczas wspólne rządy, ale w praktyce okazało się, że reprezentują one po prostu dwie skrajnie odmienne grupy społeczne – różniące się, jeśli chodzi o aspiracje, interesy i ogólną wizję świata. To się nie mogło udać, ale mogło funkcjonować tak, że raz jedne, raz drugie interesy społeczne brałyby górę, w ramach zwykłej demokratycznej rywalizacji.

Wybory 2023: Polaryzacja po polsku, czyli walka na śmierć i życie

W Polsce jednak polaryzacja przepoczwarzyła się w wojnę totalną, w której partie ze sobą nie rywalizują, ale walczą na śmierć i życie, w praktyce odmawiając drugiej formacji prawa do istnienia. Bo jeśli PiS uważa KO za zdrajców realizujących w Polsce interesy obcych mocarstw, a KO uważa, że PiS na każdym kroku łamie konstytucje i demokratyczne normy, to znaczy, że w świecie KO nie ma miejsca dla PiS, a w świecie PiS nie ma miejsca dla KO. To się przekłada też na wyborców tych ugrupowań, zwłaszcza żelazne elektoraty, które w drugiej stronie widzą wcielenie Antychrysta albo – w najlepszym przypadku – po prostu czyste zło.

Czytaj więcej

Kampania wyborcza była jak debata w TVP

W efekcie kończąca się kampania wyborcza nie miała de facto żadnej programowej agendy. Konia z rzędem temu, kto wie, co po wyborach chce zrobić KO wraz z Lewicą i Trzecią Drogą w przypadku przejęcia władzy, oprócz tego, że chce odsunąć od niej PiS. I nie chodzi o to, że partie te nie przedstawiały propozycji programowych – owszem, robiły to. Tylko co z tego, skoro żadna z nich nie przebiła się na tyle, by przeciętny wyborca powiedział: w tych wyborach chodziło o babciowe albo o to, by tydzień pracy trwał 35 godzin. Nie, wyborca opozycji powie: w tych wyborach chodziło o to, żeby odsunąć PiS od władzy, bo inaczej czekają nas dyktatura, polexit i siedem plag egipskich.

Po drugiej stronie obraz jest dokładnie taki sam, czego kwintesencją była „instrukcja wyborcza” Beaty Szydło: zacisnąć zęby, zatkać nos, głosować na PiS, bo inaczej przyjdzie straszny Donald Tusk, sprzeda nas Niemcom i Rosjanom, wpuści do Polski tysiące terrorystów, a na dokładkę zabierze wszystkim świadczenia społeczne i każe pracować do śmierci. Gdyby po tej kampanii wyborczej ktoś miał odpowiedzieć na pytanie, dlaczego PiS chce rządzić przez trzecią kadencję, to odpowiedź jest czysto negatywna: żeby nie rządziła KO z Tuskiem.

Po wyborach będziemy nadal tu żyć

Ale mało tego – polaryzacja w polskich warunkach doprowadziła do zniszczenia konsensusu nawet w takich sprawach jak polityka w zakresie obronności czy zasadnicze kierunki polityki zagranicznej. Ta ostatnia, wpisana w logikę wewnętrznego sporu doprowadziła do sytuacji, że w czasie, gdy za wschodnią granicą trwa wojna, na Bliskim Wschodzie wrze, a Chiny z Rosją chcą dokonać nowego geopolitycznego rozdania kart, jedna z dwóch głównych polskich partii realizuje politykę zagraniczną, której filarem ma być jakiś mglisty antyeuropejski sojusz z ruchami eurosceptycznymi, który może pozostawić Polskę w próżni między Zachodem a Wschodem. A rząd ujawnia tajne plany obronne Polski, byle tylko odebrać kilka punktów procentowych oponentom. Do tego miejsca doszliśmy.

Dlatego trzeba mocno trzymać kciuki, by – niezależnie od wyniku wyborów – był to ostatni pojedynek wyborczy toczący się na strach i nienawiść, a nie na programy i argumenty. Polska jest zbyt ważna, żeby być zakładnikiem takiego sporu. Zwłaszcza że dzień po wyborach nadal wszyscy będziemy mieszkać między Odrą a Bugiem. I musimy się wreszcie na nowo nauczyć ze sobą żyć.

Polaryzacja na scenie politycznej nie musi być zła – w takiej rzeczywistości całkiem dobrze radzą sobie demokracje w USA czy Wielkiej Brytanii, a także wielu innych krajach o anglosaskich tradycjach politycznych, jak Kanada czy Australia. Gdy polaryzacja rodziła się w Polsce, miała swoje silne podstawy: zderzenie „polski liberalnej” i „polski solidarnej” z 2005 roku uwidaczniało realną linię podziału w polskim społeczeństwie na tych, którym się w III RP mniej lub bardziej udało, i tych, którzy w wyścigu cywilizacyjnym zostali nieco w tyle. PO i PiS zapowiadały wówczas wspólne rządy, ale w praktyce okazało się, że reprezentują one po prostu dwie skrajnie odmienne grupy społeczne – różniące się, jeśli chodzi o aspiracje, interesy i ogólną wizję świata. To się nie mogło udać, ale mogło funkcjonować tak, że raz jedne, raz drugie interesy społeczne brałyby górę, w ramach zwykłej demokratycznej rywalizacji.

Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Bursztynowe czołgi K2 na granicach obwodu królewieckiego
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Nastoletnia Julia z Lubina zmarła, bo zawiedli dorośli
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Pytania do raportu NIK w sprawie afery wizowej
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Zamrożony konflikt Lewicy i Pauliny Matysiak
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Strefy wolne od dorosłych