9 października skończył się w Polsce duopol. Jest w tym zdaniu – a słuszna jest intuicja czytelników, że mogłaby je odczytać Joanna Szczepkowska – oczywiście publicystyczna, zamierzona przesada. Ale debatę – choć nazywanie zaproponowanego przez TVP formatu w ten sposób jest nadużyciem – przegrała polaryzacja.
Debata pokazała, że rację mieli symetryści
Drugim największym przegranym – ściśle zresztą związanym z tym pierwszym – została koncepcja jednej listy, której forsowaniu niektóre z liberalnych mediów poświęcały długie miesiące, tropiąc przeciwników i etykietując ich jako „symetrystów”, a to oni (my) koniec końców mieli rację: to przecież jasne, że największym atutem demokracji jest różnorodność, konfrontacja programów. To, co zdarzyło się w studiu Telewizji Polskiej nie pozostawiło żadnych wątpliwości.
Czytaj więcej
Ani Donald Tusk, ani Mateusz Morawiecki nie okazali się zwycięzcami starcia w TVP. Widzowie zobaczyli kandydatów, którzy mają coś do zaoferowania Polakom, a część niezdecydowanych wyborców mogła dostać powód, żeby 15 października pójść do urn.
W jakimś sensie debatę przegrała więc stara III Rzeczpospolita i jej tożsamościowe media. To zresztą znamienne, że niektórym ich przedstawicielom łatwo wskazać na zwycięzcę (w tym kontekście najczęściej pada nazwisko Szymona Hołowni), a trudniej wymienić przegranych, czyli premierów, a raczej to, co reprezentują.
Gdzie dwóch się kłoci, korzysta Lewica
Podczas gdy Mateusz Morawiecki i Donald Tusk zajmowali się wyłącznie sobą, zapewne ku uciesze swojego zaplecza i najbardziej żelaznego spośród żelaznych elektoratów, marnując czas na bardziej lub mniej żenujące docinki (a mieli go dużo mniej niż prowadzący na zadawanie pytań), pozostali uczestnicy i uczestniczka debaty nie stracili nawet sekundy, swobodnie puszczając oko do niezdecydowanych czy zapuszczając wędkę wśród nowych dla siebie elektoratów, albo zwyczajnie demobilizując inne.