Po środowym przemówieniu we Władywostoku Władimir Putin już ostatecznie dołączył do klubu najbardziej ekscentrycznych antyzachodnich dyktatorów świata. Wygłaszane przez niego tezy przypominają te szerzone niegdyś przez Fidela Castro, ale też często powtarzane przez Nicolása Maduro, Baszara al Asada czy Kim Dzong Una. Stany Zjednoczone mają „dyktatorskie zapędy w relacjach międzynarodowych” i narzucają swoją wolę „prawdziwie niezależnym” krajom. Putin przekonuje, że tak naprawdę nie pogwałcił bezpieczeństwa w Europie, lecz postawił się dominacji USA. Przyznał też, że „świadomie” najechał Ukrainę. Nie zamierza się cofać i zasugerował, że to on tworzy historię, której „bieg próbuje zatrzymać Zachód”. Niestety, ma słuchaczy.
Jak wymusić zmiany na Zachodzie
Podczas Wschodniego Forum Ekonomicznego gospodarz Kremla przekonywał, że żywność, która po długich negocjacjach została wywieziona z ukraińskich portów, trafia w dużej części nie do biednych krajów, lecz do państw Unii Europejskiej. Stwierdził, że będzie rozmawiał o tym z Recepem Erdoganem (turecki przywódca pośredniczył w procesie odblokowania ukraińskich portów) i wprost zasugerował, że nie zaprzestanie żywnościowego szantażu Zachodu.
Czytaj więcej
Wywołany przez Rosję kryzys energetyczny i żywnościowy spycha zainteresowanie Ukrainą na dalszy plan.
Rosja przepuszcza ukraińskie statki nie z pobudek humanitarnych, lecz z powodu wynegocjowanego układu. W zamian Stany Zjednoczone i UE powstrzymały się od części sankcji wobec rosyjskiej żywności, nie wprowadzono też np. zakazu ubezpieczeń rosyjskich okrętów.
Nie jest jednak wykluczone, że Putin będzie zwiększał stawkę i domagał się nowych ustępstw. Nadzieje pokłada w pogarszającej się sytuacji gospodarczej w Europie i rosnących cenach. Liczy, że doprowadzi to do przetasowania politycznego w ważnych krajach Europy. Wychodzi również z założenia, że bogaci Rosjanie muszą zacisnąć pasa, a biedni i tak nie mieli wiele do stracenia. Jednocześnie stawia na współpracę z „państwami przyjaznymi”.