Przed czterema laty napisałem dla „Rzeczpospolitej” tekst „Rewolucja aspirantów”. Opisywał on zmiany wprowadzane przez PiS w imię tych, którzy w III RP zajęli pozycje niezgodne z ich mniemaniem o sobie. Tym tłumaczyłem skuteczność i trwałość „pisowskiej rewolucji”. Druga kadencja Zjednoczonej Prawicy potwierdziła prawdziwość postawionej wówczas tezy. Warto zatem przyjrzeć się bliżej temu mechanizmowi.
Jarosław Kaczyński dał szansę osobom trzecio- i czwartorzędnym objęcia pierwszoplanowych stanowisk państwowych i biznesowych, za co rewanżują się mu dozgonną wdzięcznością. Oni i ich rodziny. Bez dania im tej szansy byliby tym, kim pozostawali, nim prezes PiS zwrócił na nich swą uwagę – nic nieznaczącymi postaciami życia politycznego, dziennikarskiego, samorządowego, biznesowego. Jednak dzięki związaniu się z PiS mogą dziś czerpać symboliczne oraz jak najbardziej realne profity ze sprawowania swych urzędów i synekur.
Czytaj więcej
PO może śmielej wejść na pole PiS i przełamać monopol na opowieść o polskiej transformacji.
Dlatego będą walczyć w imię Kaczyńskiego do ostatniego tchnienia, swego lub Rzeczypospolitej. Bez prezesa PiS bowiem, bez jego sukcesów, musieliby wrócić do swego poprzedniego życia – wójta Pcimia czy Brzeszcz, podrzędnego prawnika, redaktora niszowej gazety, prowincjonalnego nauczyciela.
Ludzie bez sukcesu
Weźmy kilka przykładów. Julia Przyłębska, magister prawa, jest dziś prezesem najważniejszego trybunału w kraju i może współkształtować polityczną i ustrojową rzeczywistość czwartego największego państwa Unii Europejskiej. Tuziny nieudacznych sędziów, którzy w poprzedniej rzeczywistości zatrudniani byli w sądach niższych instancji, dzięki rządom PiS sprawują obecnie najwyższe funkcje w KRS lub w stołecznych sądach, gdzie rozstawiają po kątach niegdysiejsze gwiazdy wymiaru sprawiedliwości.