„Rozsyłamy informacje do struktur z pytaniem, co dalej robimy. Został nam tylko protest” – wypowiada się na portalu należącym do „Tygodnika Solidarność” przewodniczący NSZZ „S” pracowników oświaty Ryszard Proksa. To reakcja na uchwalone właśnie przez Sejm podwyżki dla nauczycieli w wysokości 4,4 proc. Związkowców zirytowało zarówno jej wysokość, jak i to, że nowelizacja Karty nauczyciela była procedowana drogą poselską.
Jednak w opublikowanym w piątek stanowisku związku na razie na temat ewentualnego strajku nie ma konkretnych informacji. Nie oznacza to jednak, że wszystko jest w porządku. Nauczyciele i związkowcy, zarówno z „S”, jak i ZNP, nie ukrywają, że ta propozycja podwyżek dla nauczycieli to dla nich upokorzenie. Tym bardziej że w przypadku stażystów ten wzrost to nic innego, jak wyrównanie ich płac do minimalnej. W ten sposób, dzięki dobroci państwa, od maja mogliby zarabiać tyle, co pracownicy niewykwalifikowani.
Ta podwyżka „to poniżej inflacji plus absurdalne uzasadnienie dotyczące budowania prestiżu zawodowego nauczycieli” – skomentował na Twitterze prezes ZNP Sławomir Broniarz. „Jesteśmy głęboko oburzeni wprowadzeniem zmian w ustawie Karta nauczyciela poprzez inicjatywę poselską oraz unikaniem dialogu ze stroną społeczną” – wypowiedziała się „S”.
Proksa nie ukrywa, że ma już dosyć bycia zwodzonym. W 2019 r., dzień przed rozpoczęciem strajku nauczycieli, „S” dogadała się z rządem w sprawie wynagrodzeń w oświacie – obiecano, że zostaną powiązane ze średnią krajową. Tego postulatu porozumienia nie zrealizowano do dziś.