Turowski: Strach polityczny

O ile można być raczej spokojnym o wybory w Niemczech, o tyle sytuacja w Holandii nie jest już tak oczywista. Języczkiem u wagi będą jednak wybory we Francji – pisze publicysta.

Aktualizacja: 10.03.2017 20:59 Publikacja: 09.03.2017 18:17

Krzysztof Turowski

Krzysztof Turowski

Foto: Fotorzepa, Robert Gardziński

Po 11 września 2001 roku, czyli po ataku na World Trade Center, rozpoczęła się nowa epoka w relacjach społecznych – czas strachu podsycanego przez poszczególne rządy w myśl zasady, że przestraszonym społeczeństwem zarządza się łatwiej. Po upadku banku Lehman Brothers doszedł strach o bezpieczeństwo ekonomiczne. Oba te zjawiska wywołały kilka procesów, a przynajmniej znacznie zwiększyły ich skalę.

Rozpoczął się proces ograniczenia wolności obywatelskiej w imię bezpieczeństwa. Najbardziej jest to widoczne na lotniskach. Podglądanie kamerami, inwigilowanie za pomocą satelitów czy dronów, natręctwo internetu sprawiły, że nasze życie prywatne stało się coraz mniej prywatne. Godzimy się z tym w imię mitycznego bezpieczeństwa. Recesja gospodarcza i nasilający się terroryzm nie tylko spotęgowały powyższe obawy, ale i wywołały w polityce lawinę haseł populistycznych i nacjonalistycznych. To miałoby być panaceum na całe światowe zło, na globalizację, fale imigracji, recesję, degenerację moralną itd.

Niepewna przyszłość Europy

Tradycyjne partie polityczne znalazły się na rozdrożu. Ani lewica, ani prawica nie mają nic nowego do zaproponowania swojej klienteli. Czujemy się gośćmi tej samej restauracji, w której zmieniają się tylko kelnerzy, a menu jest ciągle takie samo, a nawet gorsze. Trudno więc się dziwić, że część klienteli przenosi się do podrzędnych barów, ku zaskoczeniu i oburzeniu dotychczasowych elit. Taki proces ma miejsce na Węgrzech, w Polsce, w Turcji, w Stanach Zjednoczonych, że o tak egzotycznych krajach jak Filipiny czy Indonezja nie wspomnę. Dotychczasowe elity są przerażone, oburzone, ale nie bardzo wiedzą, kogo mają za to winić.

Ten strach jest dodatkowo podsycany przez media wieszczące, że będzie jeszcze gorzej, albowiem czekają nas jeszcze wybory we Francji, w Holandii i Niemczech. O ile można być raczej spokojnym o wyniki wyborów w Niemczech, choć i tam populiści i nacjonaliści rosną w siłę, o tyle sytuacja w Holandii nie jest już tak oczywista. Jednakże języczkiem u wagi będą z pewnością wybory prezydenckie we Francji.

Kłopoty Fillona

Do niedawna jeszcze wydawało się, że kandydat zjednoczonej prawicy François Fillon ma obowiązek wygrać. Tymczasem ktoś wygrzebał i podrzucił satyrycznemu pismu „Le Canard enchaîné" informację o jakoby fikcyjnym zatrudnianiu przez premiera Fillona swojej żony za całkiem niemałe pieniądze.

Sprawa się toczy, prawnicy pracują pełną parą – a czas biegnie i poparcie słabnie. W takich przypadkach zawsze intryguje mnie, kto doniósł i dlaczego akurat po prawyborach na prawicy, a nie przed czy w ich trakcie. Jakoś w przypadek trudno mi uwierzyć. Tak czy inaczej Fillon jest nadal kandydatem na uratowanie Francji przed narodowym populizmem. Penelopegate spowodowała co prawda, że z jego ekipy wyborczej odeszło już 66 osób, w tym jego rzecznik prasowy i organizator kampanii Thierry Solere, ale oficjalnie potwierdzono, że Fillon jest jedynym kandydatem prawicy do fotela prezydenckiego. Na wiec poparcia i tak przybyło 200 tys. sympatyków, i to mimo fatalnej pogody.

Tym niemniej Fillonowi wyrasta bardzo poważny kandydat, startujący bez tradycyjnej etykietki partyjnej – Emmanuel Macron, były minister gospodarki, przemysłu i cyfryzacji w socjalistycznym rządzie prezydenta Hollande'a, choć on sam z socjalizmem ma niewiele wspólnego. Oficjalnie poparli go centryści ustami ich szefa François Bayrou, który niedawno sam startował do fotela prezydenckiego bez większego powodzenia. Jego partia zawsze zgarnia jednak kilka procent.

Palące problemy Francji

Macron ma wiele innych zalet. Jest młody (rocznik 1977) i nie ma na koncie żadnej wpadek. Jego program jest dość spójny ekonomicznie i społecznie. W tej sytuacji kandydatka narodowego populizmu (Front Narodowy) Marine Le Pen musiała zmienić front. Co prawda narodowy to on pozostał, ale zrobił się znacznie mniej antyeuropejski i mniej populistyczny. Marine Le Pen wyraźnie stara się zdobyć część niezdecydowanych wyborców środka. Doskonale wie, że nacjonalizm we Francji jest ciągle niemile widziany, nawet przy ustawicznych kłopotach ze starymi obywatelami francuskimi z Maghrebu i nowymi przybyszami wyznania islamskiego.

Ogromna rzesza Francuzów, nawet jeśli tego wprost nie przyznaje, ma dość imigrantów. Ale jednocześnie wszyscy wiedzą, że trzeba z nimi jakoś żyć, bo ich obecność jest potrzebna francuskiej gospodarce. Niewątpliwie jednak w wyborach prezydenckich winien wygrać ten, kto przedstawi lepszy pomysł na rozwiązanie palących, społecznych bolączek. Strach tu w niczym nie pomoże. Rzeczywistości trzeba odważnie stawić czoła.

Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Trzeba było uważać, czyli PKW odrzuca sprawozdanie PiS
Opinie polityczno - społeczne
Kozubal: 1000 dni wojny i nasza wola wsparcia
Opinie polityczno - społeczne
Apel do Niemców: Musicie się pożegnać z życiem w kłamstwie
Opinie polityczno - społeczne
Joanna Ćwiek-Świdecka: Po nominacji Roberta F. Kennedy’ego antyszczepionkowcy uwierzyli w swoją siłę
Materiał Promocyjny
Dylematy ekologiczne
Opinie polityczno - społeczne
Marek A. Cichocki: Mniej czy więcej Zachodu? W Polsce musimy przemyśleć naszą własną rolę