Wybory parlamentarne we Francji, a także nieco wcześniejsze w Holandii, uwidoczniły konsekwentne osłabienie socjaldemokracji w Europie. Wykazały także coś więcej: głęboki kryzys, by nie powiedzieć początek końca dotychczasowych wyznaczników tożsamości ideowej europejskiej socjaldemokracji w ogóle.
Niespełna 30 lat wcześniej, w przededniu narodzin Unii Europejskiej, perspektywy jednoczenia Europy wyglądały całkowicie inaczej. W przeddzień traktatu z Maastricht siłą nadającą kierunek europejskim procesom integracyjnym była klasyczna w swojej formule socjaldemokracja. Dominowała w rządach przytłaczającej większości integrujących się państw. Była liderem Parlamentu Europejskiego, dominując wyraźnie liczbą swoich eurodeputowanych. To socjaldemokracja wreszcie nadała integrującej się Europie perspektywę zdecydowanie prosocjalną.
Dziś, po zaledwie 25 latach, widać wyraźnie, że coś poszło nie tak. Socjaldemokracja nie sprostała swemu zadaniu – nie była w stanie dotrzymać obietnicy budowy Europy socjalnej i dawno już utraciła rząd dusz w łonie europejskich społeczeństw. Kieruje co prawda nadal aż dziewięcioma z europejskich rządów, ale są to na ogół rządy na dalekich obrzeżach Unii (z wyjątkiem Włoch). W czym tkwią najważniejsze przyczyny socjaldemokratycznej degrengolady?
Ofiara własnego sukcesu
Wraz z narodzinami Unii Europejskiej świat zdominowany został przez neoliberalne podejście do gospodarki: prywatyzacje, deregulacje, reformy rynku pracy, oszczędności budżetowe i minimalizowanie wydatków publicznych. No i, oczywiście, marginalizowanie ruchu związkowego przy gwałtownie narastających nierównościach ekonomicznych i społecznych.
To właśnie w takich realiach przyszło rządzić w Europie ugrupowaniom socjaldemokratycznym. We Francji, licząc od 1981 r., socjaliści rządzili (z małymi przerwami) przez 24 lata. W Niemczech przez 19 lat. W Wielkiej Brytanii – 13 lat. W Hiszpanii w trakcie ostatnich 35 lat socjaliści byli u władzy 22 lata. Nawet w Polsce po 1989 r. u steru rządów SLD znajdowało się przez lat 8.