Jezuita Jorge Mario Bergoglio nie ma dobrej prasy. Nie znaczy to, że jest mało medialny. Jego południowoamerykański temperament zwykle bierze górę nad protokołem i dyplomacją. Dlatego najlepiej czuje się występując w scenach, które sam reżyseruje.
Nowy następca św. Piotra od początku starał się likwidować dystans, który oddzielał go od wiernych. Jego „dzień dobry” czy „dobrego obiadu” zdumiewały i przyciągały innowierców albo będących daleko od Kościoła.
Franciszek ujmuje nie tylko bezpośredniością, ale konkretnymi gestami. Podczas niedawnej audiencji generalnej mała dziewczynka z zespołem Downa wstała i ruszyła w kierunku głowy Kościoła. Ochroniarze chcieli zawrócić ją do mamy, lecz papież powiedział: „chodź, usiądź przy mnie”. Potem ujął ją za rękę i kontynuował.
To wydarzenie było wspaniałą katechezą. Katechezą, która mówi wiele nie tyle o samym papieżu, co o samym pięknie i świętości ludzkiego życia. Katechezą o wiele skuteczniejszą niż 100 stron drobnym maczkiem kościelnych dokumentów i 1000 pikiet, na których pokazywane są zwłoki nienarodzonych dzieci rozszarpywanych przez narzędzia aborterów.
Bez barier
Podczas styczniowej pielgrzymki do Chile, gdy ochraniająca go policjantka spadła z konia, papież był pierwszym, który ruszył jej na pomoc. Podtrzymywał ją na duchu i odszedł dopiero wówczas, gdy pojawił się lekarz. Trudno o bardziej przemawiający przykład wrażliwości, współczucia i troski. W czasach, gdy ludzie na widok cierpienia odwracają głowy, albo pełni egoizmu i żądni sensacji, wyjmują telefon komórkowy, aby jak najszybciej zamieścić przerażający film na którymś z portali społecznościowych.