Petro Poroszenko powtarza przygody swego politycznego oponenta Micheila Saakaszwilego. Ten zaś jesienią 2017 roku wracał z Warszawy na Ukrainę, szykując się do stawienia czoła swemu byłemu koledze uniwersyteckiemu.
Dla Saakaszwilego skończyło się to w grudniu tego samego roku ucieczką po dachach kijowskich kamienic przed ukraińskimi policjantami. Ukraińscy eksperci zapewnili jednak „Rzeczpospolitą”, że Poroszenko na pewno tak nie będzie robił. Po pierwsze jest zbyt poważnym politykiem, a po drugie konflikt jaki dzieli jego zwolenników i prezydenta Wołodymyra Zełenskiego jest znacznie głębszy niż w przypadku Saakaszwilego.
Niespieszne śledztwo
Byłego prezydenta oskarżono ni mniej, ni więcej o zdradę państwa. Sprawa zaczęła się wiosną ubiegłego roku wraz z publikacją tzw. taśm Medwedczuka. Prorosyjski polityk, bliski przyjaciel Władimira Putina opowiadał na nich m.in. o handlu węglem z separatystami z Donbasu. Mimo toczącej się wojny w 2014–15 roku, Kijów kupował u nich antracyt, by podtrzymać pracę własnych elektrowni, ale finansując w ten sposób bojówkarzy.
Taki rozpaczliwy gest w obliczu wojny i nadciągającej katastrofy energetycznej byłby może i zrozumiały, ale zerwano przy tym kontrakt na dostawy węgla z RPA, który miał właśnie zamienić donbaski. Człowiek, który mógłby to wszystko wyjaśnić, potwierdzić lub zdezawuować zarzuty wobec Poroszenki – były ukraiński minister energetyki Wołodymyr Demczyszyn – zniknął jednak i w poniedziałek Kijów rozesłał za nim międzynarodowy list gończy.
Czytaj więcej
Wizyty zapoznawcze szefowej niemieckiego MSZ: najpierw Kijów, potem Moskwa - to jedynie symboliczny sygnał dla Kremla.