Chociaż gmach wiedzy jest jeszcze niekompletny, to jednak wiemy coraz więcej i więcej, aż w końcu tego muskularnego starca w obłokach, jak zwykle przedstawiano Pana Boga – może po wielu wiekach, ale nieuchronnie – będzie można nareszcie odesłać do rupieciarni, a przynajmniej do jasełek. „Nie, Sire, ta hipoteza nie jest mi do niczego potrzebna” – jak Pierre de Laplace, wielki matematyk i chemik tamtych czasów, odpowiedział Napoleonowi na pytanie o miejsce Najwyższego w jego teoriach.
Dopiero w ostatniej ćwiartce minionego stulecia zaczęło się stopniowo okazywać, że nauka natrafia na nieprzewidziane i trudne do pokonania przeszkody. Bliskie nieskończoności wymiary kosmosu, nieprzeliczalna obfitość gwiazd i planet, przepastne odległości i trudne do wyjaśnienia zjawiska wyznaczają granice tajemnicy ponad nami. Na pewno małymi krokami powiększymy rozmiar naszej wiedzy, ale na pewno nigdy nie sięgniemy do granic wszechświata, tym bardziej że postęp osiągamy z ogromnym mozołem, bo nigdy nie zobaczymy tego, co dzieje się w oddaleniu milionów i miliardów lat świetlnych, domniemujemy tylko o tym przez pośrednie wyliczenia.
Niemniej przepastna tajemnica znajduje się tuż obok nas, a nawet w nas samych, bo najmniejsze cząstki materii rozmywają się w teorii prawdopodobieństwa, raz są falą, innym razem drobniutkimi punktami, nie jesteśmy w stanie ani określić ich położenia, ani objąć jedną spójną teorią. Jeszcze gorzej z ewolucją, która była dotąd najskuteczniejszym orężem ateistów, bo ani nie wiemy, jak powstało życie, ani dlaczego powstało tyko raz w zamierzchłej przeszłości. Albo jak wyewoluował tak złożony twór, jakim jest ludzki mózg, gdzie neuronów pod czaszką jest tyle co gwiazd w galaktyce.
Może dopiero po wiekach coraz trudniejszego postępu ludzie pojmą, że choć świat wokół nas jest bezlitośnie racjonalny, to dalej zewsząd otacza go niepoznawalna Tajemnica. Tylko tyle i aż tyle da się udowodnić. To wtedy właśnie nadejdzie czas, o którym Pismo powiada: „będzie jedna owczarnia i jeden pasterz”.