Pastuszek nudził się podczas pilnowania owiec. Postanowił więc – dla hecy i zabicia czasu – wszcząć alarm. Zbiegł więc do wsi, krzycząc, że z lasu nadszedł wilk. Przerażeni chłopi wybiegli z domów z widłami i kosami ku uciesze pastuszka.
Ale kiedy kilka tygodni później wilk naprawdę się zjawił, a chłopiec jeszcze raz zbiegł do wsi, nikt mu nie uwierzył. Ku zgrozie pastuszka i zagładzie owiec. Bajka stara jak świat, morał banalny do bólu, a my wciąż dajemy się nabrać podobnym pastuchom.
Niemal dokładnie rok temu przez Polskę przelewały się wielotysięczne protesty pod hasłem „To jest wojna". „Wojna polsko-polska" ciągnie się tyle czasu, że nikt o zdrowych zmysłach nie czeka już chyba na ogłoszenie pokoju. Mamy za sobą wojny o sądy, trybunały, aborcję i gimnazja. Praktycznie każda rozpalająca emocje społeczne sprawa zostaje w naszym kraju ubrana w retoryczny mundur, szaty i tony zbrojnego konfliktu.
Czytaj więcej
„Jest więcej wojska, posterunków, policji, uzbrojonych pojazdów. Ale przede wszystkim jest więcej niepewności, obaw i strachu. Nie przed migrantami, a przed tym czy nie dojdzie do rozlewu krwi. I przed tym, co będzie, jak to się wszystko skończy, bo blizny po tych doświadczeniach zostaną na długo” – mówi Zuzanna Dąbrowska, redaktorka „Rzeczpospolitej”, będąca właśnie w pobliżu Kuźnicy, na granicy obszaru objętego stanem wyjątkowym.
Tak już widać po prostu mamy. Jest w tym dziedzictwo szlacheckich sejmików, wrośnięta w naszą tradycję skłonność do przesady, podlana clickbaitowym sosem dodawanym do polityki przez telewizje informacyjne i media społecznościowe. Ale dla tego jednego słowa warto zrobić wyjątek. Zarezerwować go na ewentualność, z którą być może naprawdę przyjdzie nam się zmierzyć. Bo jak nikt – z najbliższą rodziną włącznie – nie obawiał się o życie Jana Rokity wykrzykującego „Nicea albo śmierć!", tak faktyczna, a nie tylko retoryczna wojna być może już się toczy.