[wyimek][b][link=http://blog.rp.pl/ziemkiewicz/2010/04/03/jezus-jako-napis-na-dropsach/" "target=_blank]Skomentuj[/link][/b][/wyimek]
Cóż zrobić, jeśli jest to gazeta, która w Wielki Piątek głównym tekstem numeru, wyróżnionym centralnym miejscem na pierwszej stronie, czyni reportaż o jakimś ? najdelikatniej mówiąc ? skończonym głupcu, nazywając go w tytule „ukredytowanym”? Czy kolegium redakcyjne pozazdrościło Urbanowi i jego młodym uczniom, czy też ma zamiast mózgów cement i tłuczone szkło?
W wielkim skrócie ? „ukredytowanym” ogłasza gazeta faceta, niby dorosłego mężczyznę, przedsiębiorcę, który pod wpływem telewizyjnej reklamy nabrał bezmyślnie kredytów, nakupował za nie rozmaitych dóbr luksusowych, potem nabrał następnych kredytów, żeby spłacić te pierwsze, a potem napisał do „Gazety Wyborczej” list, który zapewne miał być wstrząsający i beztrosko popełnił samobójstwo, zostawiając spłacanie swych długów żonie.
Jeśli ? załóżmy na chwilę ? „Wyborcza” zamieściła ten tekst jako na poważnie traktowaną przestrogę, to znaczy, że ocenia poziom intelektualny swych czytelników znacznie niżej, niż nawet ja. U człowieka w miarę normalnego cała ta historia budzi co najwyżej niedowierzanie. Gdzie się mógł taki… niemądry człowiek uchować? Na zdrowy rozum ktoś, kto nie potrafił się oprzeć hasłu reklamowemu banku, powinien marnie skończyć już dawno ? dajmy na to, wyskakując z okna po wypiciu puszki napoju energetyzującego, w przekonaniu, że - tak jak na reklamie - wyrosną mu skrzydła. Może był po prostu niedorozwinięty albo chory? Ale w takim razie dlaczego rodzina nie wystąpiła w porę o jego ubezwłasnowolnienie?
Zresztą reportaż gazety nie prowadzi w tę stronę, raczej z zadęciem godnym mądrzejszej sprawy stara się przekonać czytelnika, że coś podobnego może się przydarzyć każdemu i trzeba w związku z tym być bardzo czujnym wobec kombinacji bankierów i nie wierzyć w ich reklamy. Autorka przechodzi milcząco nawet nad tak zdumiewającym faktem, iż opisywany przez nią nieszczęśnik targnął się na życie, by uratować przed spłacaniem jego kredytów żonę… A więc nawet nie pofatygował się sprawdzić, że wedle polskiego prawa długi, niestety, się dziedziczy!? Toż to egzemplarz jak z książeczek o „nagrodzie Darwina”!