Np. gdyby minister Sikorski, zamiast szukać swojej politycznej szansy już teraz, spokojnie zajął się polską dyplomacją. Gdyby nie drżał z podniecenia, że każdy jego bączek na Twitterze skupia uwagę mediów. Gdyby po żenującym stwierdzeniu o "dorżnięciu watah" naprawdę dokonał rachunku sumienia i przestał w Polsce szukać naśladowców norweskiego mordercy. Gdyby nie dotykał tematów, o których nie ma zielonego pojęcia, jak geneza i znaczenie Powstania Warszawskiego. Gdyby naczelne kierownictwo partii rządzącej nie wyznaczyło mu zadania zbyt ciężkiego jak na wątłość jego horyzontów, widząc w nim idealnego kandydata na opracowanie programu wyborczego.
Co by było, gdyby minister Sikorski robił coś naprawdę, a nie w stopniu zadowalającym jedynie usłużne mu media, jak stało się to w przypadku jego walki z internetowym chamstwem, którą dziwnym trafem wydał przede wszystkim niemiłemu władzy "Faktowi", choć na forach "Gazety Wyborczej" pojawiają się wpisy równie skandaliczne. Tyle że tam brutalne chamstwo dotyka politycznych przeciwników Sikorskiego, a wiadomo, że jak Kali, pardon, Kalisz obrażać – dobrze, a jak Kalisza – niedobrze.
Co by było, gdyby minister spraw zagranicznych nie obiecywał, że wrak tupolewa, symbol upadku nie tylko polskiej armii, ale i dyplomacji, wróci wkrótce do Polski, a potem, po roku zabiegów w stylu "przychodzi zajączek do wilka", twierdził, że wrak "już nie jest dowodem w śledztwie". Co by było, gdyby szef polskiej dyplomacji zajął się po prostu polską dyplomacją, dając w kwestii Białorusi czytelny sygnał wszystkim instytucjom państwowym, że Polska z reżimem Łukaszenki nie współpracuje na żadnym polu.
Co by było? Prawdopodobnie uniknęlibyśmy gigantycznej kompromitacji na arenie międzynarodowej po tym, gdy wydaliśmy białoruskiej dyktaturze dane o koncie reprezentanta brutalnie pałowanej demokratycznej opozycji. Nasz premier nie musiałby wciskać dziennikarzom ciemnoty, że to tylko "głupota", a prezydent nie musiałby brnąć w hańbiący Polskę epizod, pouczając białoruskich bohaterów, by na przyszłość... lepiej się zabezpieczali.
Co by było, gdyby ministrem spraw zagranicznych nie był Radosław Sikorski, który białoruską opozycję w imieniu państwa polskiego potrafi przeprosić jedynie kilkoma zdaniami na Twitterze? Na odpowiedzi czekam na blogu.