Sojusznik na trudne czasy

Dla znacznej części społeczeństwa polskiego – zwłaszcza tej zagrożonej skutkami kryzysu – autorytetem pozostaje Kościół katolicki. Dlatego może się on okazać ważnym sprzymierzeńcem rządu – pisze politolog.

Aktualizacja: 03.01.2013 23:08 Publikacja: 03.01.2013 23:00

Sojusznik na trudne czasy

Foto: Rzeczpospolita

Red

Nowy 2013 rok ma być czasem trudnym dla polskiej gospodarki, budżetu i rynku pracy. I jakkolwiek społeczeństwo polskie w okresie PRL wyrobiło w sobie sporą dozę odporności na rozmaite przejawy kryzysu, to jednak trzeba się liczyć z tym, że w dzisiejszych czasach może nastąpić pogorszenie społecznych nastrojów, które hamować będzie nie tylko entuzjazm wobec rządzących, ale także inwestycje i konsumpcję.

W takiej sytuacji każda władza zawczasu szuka sposobu na ostudzenie lub złagodzenie możliwego tąpnięcia. Ważne zaś z tego punktu widzenia wydaje się znalezienie wiarygodnego i niezależnego od władzy sojusznika, który siłą swego autorytetu osłabić może kryzysowy niepokój bądź frustrację, przynajmniej części społeczeństwa.

Nie trzeba szczególnej przenikliwości, aby dostrzec, że dla znacznej części społeczeństwa polskiego – zwłaszcza tej zagrożonej skutkami kryzysu – autorytetem takim pozostaje Kościół. I choć obecna władza, a także sekundujące jej media, przy różnych okazjach dość chętnie i ostentacyjnie Kościół „podszczypywały", to teraz, w niejednej głowie i niejednym gabinecie, pojawić się może koncepcja jakiegoś nowego, „kryzysowego" ułożenia się z Kościołem. Chodzi o pomysł zawieszenia, otwieranych często na pokaz, frontów ideologicznych (emerytury duchownych, in vitro, status religii w szkole), zbliżenia z przynajmniej częścią duchowieństwa, wreszcie szukania pomocy duchownych w łagodzeniu możliwych napięć, jakie wywołać może słabnąca gospodarka.

Dla dobra wspólnego

Mówiąc to, warto podkreślić, że sama idea współpracy państwa i Kościoła nie budzi większych kontrowersji i znajduje swe liczne uzasadnienia. Można je wywnioskować z polskiego prawodawstwa (art. 25 Konstytucji RP mówi o współpracy państwa i Kościoła na rzecz dobra wspólnego obywateli) oraz nauczania społecznego Kościoła, które – przynajmniej od encykliki „Rerum novarum" papieża Leona XIII z roku 1891 – akcentuje poczucie jego społecznej wrażliwości i odpowiedzialności.

Rozmaite tego ilustracje znaleźć można także w polskiej praktyce. Przykładem niemal modelowym był moment integracji europejskiej, kiedy to Kościół istotnie przyczynił się do zdecydowanego europejskiego „tak" polskiego społeczeństwa, mając zapewne świadomość, że polską flagę na unijny maszt wciągać będą Leszek Miller z Aleksandrem Kwaśniewskim. Ale są też przykłady inne, takie jak choćby wyraźne wsparcie przez Kościół obrad Okrągłego Stołu i młodej polskiej demokracji, w pierwszych jej, bardzo niepewnych miesiącach roku 1989, czy niedawna inicjatywa Kościoła dotycząca stosunków polsko-rosyjskich.

W przypadku niepokojów społecznych Kościół powinien wystąpić przede wszystkim jako nauczyciel i świadek Ewangelii

Praktyki takie odnotować można zresztą także na poziomie europejskim. Politycy unijni niejednokrotnie zasiadają do stołu z przedstawicielami największych Kościołów w sprawie problemów klimatycznych czy społecznych.

Straż ogniowa czy nauczyciel?

Odnotowując i podkreślając z uznaniem to wszystko, postawić jednak warto pytanie: czy i jakiego rodzaju publiczne zaangażowanie Kościoła potrzebne jest teraz, w kontekście zapowiadanego na rok 2013 gospodarczego spowolnienia lub kryzysu.

Biorąc pod uwagę – wspomnianą wyżej – społeczną odpowiedzialność Kościoła, możliwe wydają się oczywiście różne „kryzysowe" akcje, znaki i gesty budujące społeczny spokój, solidarność, cierpliwość, roztropność i wiarę w szybkie pokonanie trudności.

Można zatem wyobrazić sobie jakiś generalny apel Kościoła o solidarność w czasie kryzysu lub ochronę najsłabszych przed jego skutkami. Można też myśleć o akcjach związanych z konkretnymi zagrożeniami, jak choćby realizowany właśnie współudział Kościoła w kampanii uświadamiającej skutki lichwiarskich pożyczek. W kontekście ewentualnego kryzysu znaczenie zupełnie fundamentalne ma też oczywiście szeroka akcja charytatywna Kościoła, a także, ciągle w Polsce niedoceniana, bardzo dobra na ogół współpraca Kościoła z władzami samorządowymi, które przede wszystkim dźwigać będą na swych barkach społeczne skutki ewentualnego kryzysu.

Generalnie jednak wydaje się, że w przypadku ewentualnego gospodarczego spowolnienia i związanych z nim niepokojów społecznych Kościół wystąpić powinien nie tyle jako kolejny oddział „kryzysowej straży ogniowej", ile przede wszystkim w swej podstawowej roli: nauczyciela i świadka Ewangelii.

Szczególnie w czasie kryzysu bowiem i dla wierzących, i niewierzących bezcenna staje się nauka, której nikt wiarygodniej od Kościoła głosić nie może. A składa się na nią między innymi mocne przekonanie, że ludzkie szczęście i najgłębszy sens egzystencji zaczynają się na ogół tam, gdzie kończy się świat notowań, redukcji, promocji czy niespodziewanych spadków.

Chodzi o uznanie naturalnej kruchości ludzkiego życia, której częścią może być także niepowodzenie zawodowe czy gospodarcze. O gotowość przyjęcia i dźwigania nieusuwalnego w ludzkim życiu ryzyka, niepewności, wysiłku, a czasem cierpienia. O odpowiedzialność za los bliźnich i gotowość do samoograniczenia własnych słusznych praw, potrzeb i interesów. O wiarę w to, że zawsze, codziennie, z najgłębszego upadku, można i warto rozpoczynać życie – także zawodowe – od nowa. Wreszcie o – szczególnie ważną w Polsce – świadomość tego, że jakkolwiek pieniądze ani kariera szczęścia dać nie mogą, to sumienna praca zawodowa, także w banku, wielkiej korporacji, mediach czy polityce, dla wszystkich jest służbą, a dla wierzących także drogą do świętości.

Fałszywy wizerunek

Wydaje się, że głosząc z nową energią i odwagą tę właśnie specyficzną naukę, którą trudno zrozumieć i uzasadnić poza kontekstem Ewangelii, Kościół najpełniej i najskuteczniej służyć może zapobieżeniu lub szybkiemu przezwyciężeniu możliwej stagnacji. Zawarte w nauce Kościoła przesłanie o naturalnej kruchości ludzkich dzieł, ale zarazem wezwanie do odwagi, nadziei i odpowiedzialności to bowiem specyficzny chrześcijański fundament, z którego rodził i odradzał się demokratyczny kapitalizm. To swoiste credo, którego zapoznanie w dużym stopniu wywołało lub spotęgowało obecny kryzys.

Wydaje się również, że występując w swej podstawowej, to znaczy religijnej i eschatologicznej roli, Kościół uniknąć może niebezpieczeństwa zamknięcia go w wizerunku społecznej instytucji od spraw trudnych, smutnych i nadzwyczajnych. Instytucji, która niewiele ma do powiedzenia i nie jest poważnie słuchana, gdy kończy się kolejny pożar, kryzys czy katastrofa.

Autor jest politologiem, wykładowcą na UKSW i sekretarzem naukowym Studium Generale Europa

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Materiał Promocyjny
Jak Meta dba o bezpieczeństwo wyborów w Polsce?
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa