Prawo do samookreślenia

W Polsce podejście większości – i władzy – do mniejszości narodowych wskazuje na paternalistyczne lekceważenie.

Publikacja: 12.12.2013 11:00

Jarosław Giziński

Jarosław Giziński

Foto: Fotorzepa, Waldemar Kompała

Dzięki Sądowi Najwyższemu dowiedzieliśmy się, że nie istnieje narodowość śląska. Można jednak mieć wątpliwości, czy to właśnie sądy powinny orzekać o istnieniu grup etnicznych.

Po pierwsze – według zasad obowiązujących w cywilizacji zachodniej członkom wszelkich grup narodowych i etnicznych przysługuje prawo do samookreślenia. Tego prawa nikt nie powinien podważać, nawet jeśli czasem prowadzić to może do sytuacji kuriozalnych – oto np. w Czechach spośród ok. 100 tys. tamtejszych Romów tylko co dziesiąty podał w spisie powszechnym, że jest narodowości romskiej. Żaden sąd nie może tego podważyć (a tym bardziej zanegować istnienia narodowości romskiej), choć każdy pracownik służb socjalnych albo urzędu miejskiego w Ostrawie wie, że to absurd. Wolność i prawo do samookreślenia są jednak ważniejsze, powinny bowiem bronić grupy etniczne przed arbitralnością władzy.

Prymat narodowej jedności

Od czasu zdefiniowania w Europie państw narodowych w XIX wieku żadna większość nie patrzy przychylnym okiem na powstawanie i emancypacje grup etnicznych, które z czasem domagają się samostanowienia. Ma na to wpływ budowana ze wszystkich sił „jedność narodowa”, która w skrajnych przypadkach prowadzi do upartego zaprzeczania faktom. Tak jak w Turcji, gdzie instytucje państwa z całą powagą zaprzeczały istnieniu narodowości kurdyjskiej, mimo oczywistej absurdalności takich twierdzeń i wbrew dążeniom samych Kurdów.

Powstawanie i zanikanie narodów jest procesem dynamicznym. Na naszych oczach giną narody – jak choćby Serbołużyczanie, ale też pojawiają się zalążki nowych narodowości. Trudno dokładnie zdefiniować, kiedy stają się narodami, ale taki moment nadchodzi. Kiedyś Białorusini przestali być „Rusinami”, a Macedończycy Bułgarami. Oczywiście nietrudno zgadnąć, że centrum polityczne nigdy nie jest zachwycone powstawaniem odrębności. Gdyby to zależało od woli senatu rzymskiego to Portugalczycy, Hiszpanie, Francuzi czy Rumuni do dziś byliby Rzymianami.

Nie twierdzę, że naród śląski już jest ponad wszelką wątpliwość bytem realnym. Ale tylko sami zainteresowani mogą określić, czy tak jest czy nie. Etnogeneza to proces długi, a jego dokładny opis jest trudny nawet dla zajmujących się tym naukowców – etnologów, historyków, językoznawców czy politologów. Być może wciąż jest za wcześnie i Ślązacy – tak jak niegdyś przedstawiciele „nowych” narodów – np. Słowaków albo Słoweńców – będą musieli uczynić wiele, by udowodnić, że ich dążenia nie są tylko efektem bieżącej gry politycznej.

Nie chciałbym jednak, żeby w tym wyręczali ich sędziowie, bo prowadzi to tylko do poczucia opresji. Dziwne, że jako Polacy zapomnieliśmy, jak bardzo motywowały nas kiedyś do oporu antypolskie wyroki sądów pruskich albo jak reagujemy na werdykty sędziów litewskich, którzy lepiej od Polaków na Wileńszczyźnie wiedzą, jak się powinno zapisywać polskie nazwiska.

Jak V kolumna

Wszędzie – od Hiszpanii po Bułgarię – pojawia się twierdzenie, że mniejszość jest narzędziem manipulacji sąsiadów, rodzajem V kolumny, która oczywiście chce wykorzystać lokalną autonomię do oderwania części ojczyzny. Koronnym argumentem ma być powstanie Kosowa, choć ten przykład nie może do końca świata blokować praw mniejszości. Tym bardziej że ambicje wybicia się na niepodległość – jak w przypadku Katalonii albo Szkocji – są rzadkie. Znacznie powszechniejsze jest żądanie praw do pielęgnacji języka i kultury oraz miejscowego samorządu.

W Polsce – najbardziej homogenicznym narodowo i religijnie państwie współczesnej Europy – przyznanie takich praw nielicznym mniejszościom w żaden sposób nie zagrozi mitycznej jedności narodu. Na razie jest wręcz przeciwnie. Podejście większości – i władzy – do mniejszości wskazuje na paternalistyczne lekceważenie. Jeśli to prawda, że przedstawicieli ruchu Ślązaków nie poinformowano nawet o dacie rozprawy Sądu Najwyższego, to widać takie podejście jak na dłoni.

Ślązacy zapowiadają, że pójdą ze skargą do Strasburga. Obawiam się, że niewiele tam wskórają, podobnie jak nie udało się litewskim Polakom. Europa mniejszościami autochtonicznymi się nie przejmuje – rzekomo w imię unikania konfliktów. Mało kogo niepokoi zanikanie języków i kultur od Laponii po Bretanię, mało kto protestuje przeciw restrykcjom wobec grup etnicznych.

Co innego gdyby Ślązacy zgłosili prześladowania mówiących „ślunską godką” gejów albo muzułmańskich imigrantów. Szanse na interwencję kilku instytucji międzynarodowych wzrosłyby niepomiernie.

Autor jest publicystą „Rzeczpospolitej”

Dzięki Sądowi Najwyższemu dowiedzieliśmy się, że nie istnieje narodowość śląska. Można jednak mieć wątpliwości, czy to właśnie sądy powinny orzekać o istnieniu grup etnicznych.

Po pierwsze – według zasad obowiązujących w cywilizacji zachodniej członkom wszelkich grup narodowych i etnicznych przysługuje prawo do samookreślenia. Tego prawa nikt nie powinien podważać, nawet jeśli czasem prowadzić to może do sytuacji kuriozalnych – oto np. w Czechach spośród ok. 100 tys. tamtejszych Romów tylko co dziesiąty podał w spisie powszechnym, że jest narodowości romskiej. Żaden sąd nie może tego podważyć (a tym bardziej zanegować istnienia narodowości romskiej), choć każdy pracownik służb socjalnych albo urzędu miejskiego w Ostrawie wie, że to absurd. Wolność i prawo do samookreślenia są jednak ważniejsze, powinny bowiem bronić grupy etniczne przed arbitralnością władzy.

Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Po spotkaniu z Zełenskim w Rzymie. Donald Trump wini teraz Putina
Opinie polityczno - społeczne
Hobby horsing na 1000-lecie koronacji Chrobrego. Państwo konia na patyku
felietony
Życzenia na dzień powszedni
Opinie polityczno - społeczne
Światowe Dni Młodzieży były plastrem na tęsknotę za Janem Pawłem II
Opinie polityczno - społeczne
Co nam mówi Wielkanoc 2025? Przyszłość bez wojen jest możliwa