Przypomnijmy: w 2007 r. Unia Europejska wypracowała pierwszą wersję „pakietu klimatycznego". Szefowie państw i rządów (Polskę reprezentował wówczas prezydent Lech Kaczyński) zgodzili się, że do 2020 roku trzeba zrealizować trzy cele: 20-procentową redukcję emisji gazów cieplarnianych (w porównaniu z poziomem emisji z 1990 roku); 20-procentowe zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii w ogólnej konsumpcji energii; na koniec wreszcie – 20 procentowe zwiększenie efektywności energetycznej.
Porozumienie sprzed siedmiu lat weszło w życie. W 2008 r. polskiemu rządowi rzutem na taśmę udało się wynegocjować dodatkowe ustępstwa dla przemysłu (zwłaszcza branży elektroenergetycznej). Na mocy unijnej dyrektywy energetyka, ciepłownictwo oraz (m.in.) hutnictwo i produkcja cementu zostały objęte tzw. systemem ETS, który – w dużym uproszczeniu - polega na tym, że firmy muszą kupować zezwolenia na emisję gazów cieplarnianych (głównie CO2).
Już po kilku latach okazało się, że porozumienie z 2007 r. nie zaspokaja ambicji wielu państw Unii. Zrozumiałych ambicji: naukowcy obliczyli, że uzgodnione wówczas redukcje nie wystarczą do powstrzymania globalnych zmian klimatycznych. Warto w tym miejscu dodać, że także nas, Polaków, zmiany klimatyczne powinny żywotnie interesować, bo nas też dotykają. Szacuje się, że łączne straty spowodowane przez niekorzystne zjawiska atmosferyczne w Polsce w latach 2001- 2011 wyniosły ok. 54 mld zł.
W styczniu 2014 r. Komisja Europejska przedstawiła więc nowy pakiet klimatyczny, przewidziany na okres po 2020 roku. Znacznie bardziej ambitny niż to, co uzgodniono w 2007 r. Bruksela zaproponowała, żeby celem na kolejne dekady była 40-procentowa reedukacja gazów cieplarnianych. Ten wysiłek zostałby podzielony: 43 proc. redukcji w przemyśle (dziś objętym systemem ETS), zaś 30 proc.– w innych sektorach gospodarki (transport, utylizacja śmieci, budownictwo itp.). Dodatkowo, cała Unia Europejska miałaby zobowiązać się do 27-procentowego udziału odnawialnych źródeł energii w ogólnym bilansie energetycznym.
Z polskiej perspektywy najważniejsze jest to, jak Komisja Europejska chciałaby zrealizować cel redukcji. Otóż mechanizm byłby podobny do obecnego: z każdym rokiem pula dostępnych pozwoleń na emisję CO2, którą firmy mogą kupić, byłaby obcinana. O ile jednak obecnie ta pula jest zmniejszana o 1,74 proc. rocznie, to po 2020 r. z każdym rokiem ubywałoby 2,2 proc. dostępnych zezwoleń. Aż do osiągnięcia pożądanego poziomu emisji.