Pakiet klimatyczny - analiza Konrada Niklewicza

Polska nieustannie przypomina Brukseli, że cała Unia Europejska odpowiada jedynie za część globalnych emisji gazów cieplarnianych – pisze doradca PO

Aktualizacja: 20.10.2014 01:12 Publikacja: 20.10.2014 01:06

Przypomnijmy: w 2007 r. Unia Europejska wypracowała pierwszą wersję „pakietu klimatycznego". Szefowie państw i rządów (Polskę reprezentował wówczas prezydent Lech Kaczyński) zgodzili się, że do 2020 roku trzeba zrealizować trzy cele: 20-procentową redukcję emisji gazów cieplarnianych (w porównaniu z poziomem emisji z 1990 roku); 20-procentowe zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii w ogólnej konsumpcji energii; na koniec wreszcie – 20 procentowe zwiększenie efektywności energetycznej.

Porozumienie sprzed siedmiu lat weszło w życie. W 2008 r. polskiemu rządowi rzutem na taśmę udało się wynegocjować dodatkowe ustępstwa dla przemysłu (zwłaszcza branży elektroenergetycznej). Na mocy unijnej dyrektywy energetyka, ciepłownictwo oraz (m.in.) hutnictwo i produkcja cementu zostały objęte tzw. systemem ETS, który – w dużym uproszczeniu - polega na tym, że firmy muszą kupować zezwolenia na emisję gazów cieplarnianych (głównie CO2).

Już po kilku latach okazało się, że porozumienie z 2007 r. nie zaspokaja ambicji wielu państw Unii. Zrozumiałych ambicji: naukowcy obliczyli, że uzgodnione wówczas redukcje nie wystarczą do powstrzymania globalnych zmian klimatycznych. Warto w tym miejscu dodać, że także nas, Polaków, zmiany klimatyczne powinny żywotnie interesować, bo nas też dotykają. Szacuje się, że łączne straty spowodowane przez niekorzystne zjawiska atmosferyczne w Polsce w latach 2001- 2011 wyniosły ok. 54 mld zł.

W styczniu 2014 r. Komisja Europejska przedstawiła więc nowy pakiet klimatyczny, przewidziany na okres po 2020 roku. Znacznie bardziej ambitny niż to, co uzgodniono w 2007 r. Bruksela zaproponowała, żeby celem na kolejne dekady była 40-procentowa reedukacja gazów cieplarnianych. Ten wysiłek zostałby podzielony: 43 proc. redukcji w przemyśle (dziś objętym systemem ETS), zaś 30 proc.– w innych sektorach gospodarki (transport, utylizacja śmieci, budownictwo itp.). Dodatkowo, cała Unia Europejska miałaby zobowiązać się do 27-procentowego udziału odnawialnych źródeł energii w ogólnym bilansie energetycznym.

Z polskiej perspektywy najważniejsze jest to, jak Komisja Europejska chciałaby zrealizować cel redukcji. Otóż mechanizm byłby podobny do obecnego: z każdym rokiem pula dostępnych pozwoleń na emisję CO2, którą firmy mogą kupić, byłaby obcinana. O ile jednak obecnie ta pula jest zmniejszana o 1,74 proc. rocznie, to po 2020 r. z każdym rokiem ubywałoby 2,2 proc. dostępnych zezwoleń. Aż do osiągnięcia pożądanego poziomu emisji.

Ta właśnie propozycja Komisji Europejskiej była wstępem do dyskusji, jaka rozpocznie się 23 – 24 października na Radzie Europejskiej (szczycie UE) w Brukseli. Krytykując zbyt radykalne – naszym zdaniem – propozycje, polski rząd posługuje się trzema argumentami.

Po pierwsze i najważniejsze, cena. Eksperci Komisji Europejskiej policzyli realne koszty, jakie musiałyby ponieść poszczególne państwa członkowskie, gdyby bez żadnych modyfikacji zgodziły się na 40-procentową redukcję emisji CO2. Okazało się, że w najbogatszych państwach Unii (np. w Luksemburgu, gdzie PKB na głowę mieszkańca to prawie 80 tys. euro) średnioroczny koszt dostosowań byłby... kilkukrotnie niższy niż w krajach naszego regionu. A przecież PKB per capita takich państw jak Polska, nie wspominając już o biedniejszej Bułgarii czy Rumunii, to ułamek tego, czym dysponują Luksemburczycy, Szwedzi, czy Duńczycy. Takie proporcje są po prostu nie do zaakceptowania.

Komisja Europejska nie może tłumaczyć, że budżet UE daje nam fundusze europejskie na sfinansowanie kosztów nowej polityki klimatycznej, bo unijna polityka spójności ma zasadniczo inny cel – zrównanie bogactwa. Mówiąc wprost, fundusze europejskie inwestujemy po to, żeby PKB na głowę Polaka był zbliżony do unijnej średniej. Nie możemy ich wydawać na budowę wiatraków. Eksperci Komisji Europejskiej dobrze też wiedzą, że polska energetyka była, jest i będzie oparta o spalanie węgla. W 90 procentach. W kraju o naszym położeniu geograficznym, masowy udział np. energii wiatrowej to mrzonki. A elektrownia jądrowa powstania najwcześniej za dekadę.

Nasz drugi argument, to dotychczasowe osiągnięcia. Żaden kraj Unii Europejskiej przez ostatnie 25 lat nie dokonał takich redukcji jak Polska. Licząc do dziś, Polska zmniejszyła swoje emisje gazów cieplarnianych aż o 32 proc. w stosunku to poziomu startowego, wyznaczonego przez międzynarodowy Traktat z Kioto (który dla Unii jest punktem odniesienia).

Po trzecie wreszcie, kontekst międzynarodowy. Polska nieustannie przypomina Brukseli, że cała Unia Europejska odpowiada jedynie za część globalnych emisji gazów cieplarnianych. I to wcale nie największą. Wiele państw (np. Chiny) nie nakłada na siebie żadnych wiążących zobowiązań, czym zwiększa swoją przewagę konkurencyjną względem wspomnianej Unii. Dopiero w 2015 roku, na „klimatycznej" konferencji Organizacji Narodów Zjednoczonych w Paryżu, okaże się, czy cały świat jest gotowy nałożyć na siebie nowe, wiążące zobowiązania emisyjne. Dopóki to nie nastąpi, wychodzenie Unii przed szereg jest – delikatnie mówiąc – ryzykownym posunięciem. Bo sama Unia świata nie zbawi. Żeby powstrzymać groźne zmiany klimatyczne, wszystkie państwa ONZ muszą działać razem.

Premier Ewa Kopacz wyznaczała w swoim exposé granicę polskich ustępstw: ceny energii dla konsumentów w Polsce nie mogą wzrosnąć. Polska może zaakceptować rozwiązania proponowane przez inne kraje, jeśli ten warunek będzie spełniony. Wbrew pozorom, taki kompromis jest możliwy – choć sądząc po ostatnich propozycjach, które pojawiają się w Brukseli, wcale nie jest pewny.

Są różne drogi spełnienia polskich postulatów. Najprostszy jest taki: kraje takie jak Polska zachowają obecny model ograniczania emisji, co oznaczałoby, że po 2020 r. miałyby do dyspozycji tyle samo uprawnień do emisji, ile wynikałoby z mechanizmu zaakceptowanego w 2007 i 2008 roku. A bogate państwa Zachodu, które stać na większy wysiłek, miałyby uprawnień do emisji mniej. Dodatkowo, po 2020 r. Polska powinna nadal mieć możliwość rozdzielania części uprawnień za darmo (a nie tylko sprzedawania ich na aukcjach). Takie darmowe zezwolenia byłyby wykorzystywane np. przez elektrownie i elektrociepłownie opalane węglem. Last but not least, w zamian za zgodę na większe ograniczenia emisji CO2 w takich sektorach jak np. transport i budownictwo, Polska powinna otrzymać dodatkową pulę uprawnień do emisji. Każde takie uprawnienie to żywa gotówka.

Pozycję Polski w toczących się negocjacjach wzmacniają nie tylko mocne argumenty, ale także sojusz z innymi krajami regionu. Pogłosu o śmierci Grupy Wyszehradzkiej okazały się mocno przesadzone, ta grupa działa – i właśnie w sprawie „pakietu klimatycznego" wypracowała wspólne stanowisko, którego teraz mocno się trzyma. Szanse na kompromis na unijnym cały czas są. Ale to tylko szanse. Polska nie będzie dążyć do kompromisu za wszelką cenę – i nasi unijni partnerzy powinni to zrozumieć.

Wiele rządów, kończąca swoją misję Komisja Europejska pod rządami Jose Manuela Barroso oraz odchodzący szef Rady Europejskiej Herman van Rompu'y bardzo chcieliby zamknąć dossier polityki klimatycznej. Polska temu nie przeszkodzi, pod warunkiem, jej racjonalne i uzasadnione oczekiwania zostaną spełnione. Wówczas wszyscy będą mogli uczciwie mówić o sukcesie.

Przypomnijmy: w 2007 r. Unia Europejska wypracowała pierwszą wersję „pakietu klimatycznego". Szefowie państw i rządów (Polskę reprezentował wówczas prezydent Lech Kaczyński) zgodzili się, że do 2020 roku trzeba zrealizować trzy cele: 20-procentową redukcję emisji gazów cieplarnianych (w porównaniu z poziomem emisji z 1990 roku); 20-procentowe zwiększenie udziału odnawialnych źródeł energii w ogólnej konsumpcji energii; na koniec wreszcie – 20 procentowe zwiększenie efektywności energetycznej.

Porozumienie sprzed siedmiu lat weszło w życie. W 2008 r. polskiemu rządowi rzutem na taśmę udało się wynegocjować dodatkowe ustępstwa dla przemysłu (zwłaszcza branży elektroenergetycznej). Na mocy unijnej dyrektywy energetyka, ciepłownictwo oraz (m.in.) hutnictwo i produkcja cementu zostały objęte tzw. systemem ETS, który – w dużym uproszczeniu - polega na tym, że firmy muszą kupować zezwolenia na emisję gazów cieplarnianych (głównie CO2).

Pozostało jeszcze 87% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Czaputowicz: Szczyt Unii Europejskiej nie odbędzie w Polsce z winy PiS
Opinie polityczno - społeczne
Rok 2025 pełen jest zagrożeń, które mogą wywrócić do góry nogami nasz świat
Opinie polityczno - społeczne
Reaktywna, nieprzemyślana, bez pomysłu. Taka była polityka historyczna w 2024 roku. Jaka będzie w tym?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Główny cel polskiej prezydencji w UE? Zwycięstwo Trzaskowskiego
Materiał Promocyjny
eDO Post – nowa era bezpiecznej komunikacji cyfrowej dla biznesu
Opinie polityczno - społeczne
Kazimierz Groblewski: Narodowe zakłady na Nowy Rok 2025 – minister wyśle przelew do PiS czy nie wyśle?
Materiał Promocyjny
Unikalna okazja inwestycyjna