Nie wiem, co sądzą paneliści – nie zwykłem wypowiadać się w imieniu całych paneli – ale ja za „bolkologa" albo „wałęsologa" się nie uważam. Zajmuję się historią najnowszą, do której Wałęsa jest jednym z kluczy. Kiedy wędrowałem po Polsce ze swymi książkami, prawie na każdym spotkaniu pytano mnie: „Czy jeśli Wałęsa zgodziłby się na spotkanie, skorzystałby pan z takiej oferty?". „Jasne" – odpowiadałem bodaj za każdym razem. „Gotów jestem spotykać się z nim w każdym wyznaczonym przezeń miejscu i czasie. Ja pokażę mu swoje papiery, on pokaże swoje i będę go pytał, pytał i jeszcze raz pytał". Bo są pytania, których nikt nie miał możliwości Wałęsie, poza panami Gulczyńskim i Wachowskim, zadać (tym bardziej publicznie) i nie dotyczą one „Bolka". Nie wiem, czy każdy chciałby zadawać Wałęsie pytania. Mnie chciało się już przed wydaniem jego biografii. To on nie chciał.
Wiadomo, Wałęsa wciąż uprawia politykę i chyba można go nazwać superlobbystą. Kimkolwiek by zresztą był, nie można badać historii lat 80., nawet gospodarczej, nie wymieniając jego nazwiska. Nie moja wina, że jakieś 90 proc. „działaczy pierwszego szeregu" i 40 proc. „drugiego" poszło do polityki („trzeci" udał się na emigrację wewnętrzną bądź zagraniczną) i występują teraz w podwójnych rolach, legend i polityków. Czy mam w związku z tym zacząć badać faunę, a nie historię?
Siłą rzeczy, a może nawet zrządzeniem sił nadprzyrodzonych, Wałęsa stał się wieloaspektowym podmiotem badawczym. Badacz historyk opisujący lata 80. nie może przejść obojętnie nad „zaproszeniem od Wałęsy". Nie może, niezależnie od tego, jaka by wiedza Wałęsy była ułomna, a badacza wielka. Wiem z osobistego doświadczenia, że każda rozmowa ze świadkiem historii przynosi naukową korzyść, obojętne czy poznawczą, czy tylko porównawczą.
I oto pojawia się pierwsza od dekady, może od dwóch, okazja, żeby zadać Wałęsie kilka pytań. Wnet dzwonią do mnie znajomi i krewni i mówią, żebym nie szedł na debatę z nim, bo przyprowadzi on „esbeków", którzy mnie pobiją. Od moich „aniołów stróżów" dowiaduję się o budzeniu nieomal ruchu społecznego przeciwko „debacie z Wałęsą" oraz o tym, że to nie Wałęsa go zakłada. Wałęsa wciąż chciał debaty.
Miliony skrzywdzonych osób
Niektórzy poczęli więc wietrzyć jeszcze większy podstęp. Uznali, że debata jest międzynarodową, chilijsko-polską kombinacją operacyjną. Zapytałem jednego z niezrzeszonych w panelu przeciwników debaty, skąd owo zwątpienie w debatę z Wałęsą. Otrzymałem e-mail, a w nim załącznik, w którym znajdował się link. Kliknąwszy, otworzyłem sekretne, acz publiczne wypowiedzi tegoż Wałęsy. W gąszczu słów wyczytałem deklarację „legendy", że „miał agentów z tamtej strony", że „agentów" tych „dwóch, trzech ludzi, może pięciu zabiorę z sobą, ale tylko jako świadków, a nie jako dyskutantów".
Wałęsa powiedział też – o zgrozo – że jest dobrze przygotowany do debaty. Ma w „rękawie" asy, „czyli dokumenty, które zapewne świadczą o tym, że z SB nie współpracował". No tak, kilka razy już takie „dowody" publikował i takich świadków przedstawiał. Włącznie z żoną. Śmiem wątpić, by kogoś wówczas do siebie przekonał lub zniechęcił. Bo nie wiem, czy mamy tego świadomość, ale pomimo publikowanych od lat dokumentów, książek, świadectw i opracowań, które nam, badaczom, pozwalają stwierdzić dość pewnie, że Wałęsa był owym legendarnym „Bolkiem", społeczeństwo pozostało raczej niewzruszone.