Kik: Iluzje Wyszehradu

Kraje Europy Środkowej nie stanowią dziś w UE politycznego monolitu. Łączą je przedsięwzięcia natury pragmatycznej. Dzieli natomiast polityka, oczywiście wyłączywszy nader koniunkturalne współdziałanie PiS i Fideszu – pisze politolog.

Aktualizacja: 11.10.2016 05:37 Publikacja: 09.10.2016 19:35

Kazimierz Kik

Kazimierz Kik

Foto: Rzeczpospolita, Kuba Kamiński

Pierwsze 25 lat istnienia Unii Europejskiej kończy się głębokim kryzysem politycznym i społecznym. Rewolta europejskich społeczeństw, Brexit, i problemy z imigrantami to tylko niektóre z trapiących ją problemów.

UE ulega coraz to wyraźniejszej dezintegracji. Siedem krajów południa Europy, rządzonych w większości przez socjalistów, a inspirowanych przez premiera Grecji Alexisa Tsiprasa szuka w Unii własnej, zdecydowanie pro socjalnej, alternatywy. Niemcy, Francja i Włochy zmierzają wyraźnie do utrzymania w europejskim procesie integracyjnym dotychczasowego kursu. Z kolei państwa współpracy wyszehradzkiej najchętniej zawróciliby marsz Europy ku jej zjednoczeniu i skierowali go na bardziej narodowy grunt. A jest to dopiero pierwsza odsłona ogólnoeuropejskiego zamieszania.

Tworzące Grupę Wyszehradzką Polska, Węgry, Czechy i Słowacja to nowi, wschodnioeuropejscy członkowie UE. Ich staż we Wspólnocie sięga zaledwie 12 lat. Ale kraje wyszehradzkie to ponad 530 tys. kilometrów kwadratowych, a zatem prawie 12 proc. powierzchni całej Unii i około 13 proc. ogólnej liczby unijnych obywateli. Niestety, kraje te tworzą gospodarcze peryferia Wspólnoty, dostarczając zaledwie 4-5 proc. unijnego PKB. Nadaje to Grupie Wyszehradzkiej charakteru klienta unijnych programów pomocowych, a nie rolę unijnego współdecydenta.

Stosunek do Niemiec

Kraje wyszehradzkie nie mogą zatem samodzielnie wpływać na unijne procesy decyzyjne. Zgodnie z przyjętymi w Lizbonie mechanizmami podejmowania decyzji, nie mogą one stworzyć nawet unijnego mechanizmu „mniejszości blokującej", dla której wystarczą, co prawda, cztery państwa, ale reprezentować one muszą co najmniej 35 proc. mieszkańców UE.

Grupa Wyszehradzka nie mówi też wspólnym głosem w Parlamencie Europejskim. Jest tam, co prawda jej liczna reprezentacja sięgająca ogółem 116 eurodeputowanych, ale rozczłonkowani są oni na kilka, często zwalczających się grup politycznych, co nie tworzy dla tej struktury wartości dodanej.

No i jest też problem wyszehradzkich społeczeństw i wyszehradzkiej klasy politycznej, zdecydowanie w sprawach europejskiej integracji podzielonych.

Po upadku systemów socjalistycznych wydawało się, że społeczeństwa Europy Środkowej ruszą szeroką ławą na spotkanie z Unii. Nic bardziej mylnego. We wszystkich środkowoeuropejskich referendach 2003 roku większość ich uczestników głosowała, co prawda za przystąpieniem do UE, ale frekwencja w nich oscylowała wokół 50 proc. W najbardziej eurosceptycznych Czechach wynosiła zaledwie 45 proc. wszystkich uprawnionych do głosowania.

Dziś, po 12 latach członkostwa w Unii, najbardziej prointegracyjnie nastawionym społeczeństwem są Polacy i Węgrzy. Najbardziej eurosceptyczni pozostają Czesi, gdzie tylko około 32 proc. wyraża entuzjazm dla członkostwa ich kraju w UE. Spadł natomiast entuzjazm dla Unii wśród Słowaków, dotkniętych najwyraźniej boleśnie przystąpieniem w 2009 roku do strefy euro.

Ten wyraźny spadek entuzjazmu dla UE wyraża się w Europie Środkowej najbardziej w trakcie wyborów do Parlamentu Europejskiego niską frekwencją wyborczą. Paradoksalnie, rekord w braku zainteresowania sprawami Unii pobiła w eurowyborach 2014 roku wchodząca w skład strefy euro – Słowacja. Frekwencja nie przekroczyła tam 13 proc.

Nie dużo lepiej było w Czechach, bo zaledwie 19,5 proc. Nawet Polacy (23 proc.) i Węgrzy (28.9 proc.) nie wykazali się proeuropejskimi postawami.

To wyraźne desinteresment sprawami UE jest o tyle zadziwiające, że to właśnie społeczeństwa Europy Środkowej były, przez cały ten okres, największymi beneficjentami pomocy finansowej z Unii. A i teraz, w obecnej perspektywie budżetowej prawie 40 proc. funduszy unijnych przeznaczonych zostało dla państw tego regionu.

Odzwierciedleniem tych, niezbyt euroentuzjastycznych nastrojów jest postawa zajmowana przez klasę polityczną regionu wobec kierunków europejskich procesów integracyjnych. W tym zaś zakresie, od samego początku unijnej przygody, zarysowała się specyficzna dwutorowość.

W Czechach dwutorowość ta uzewnętrzniła się najwyraźniej w latach 2003-2013, kiedy to na czele państwa (a wcześniej na czele rządu) stał eurosceptyczny konserwatysta Vaclav Klaus. On sam i kierowana przez niego wcześniej Obywatelska Partia Demokratyczna (ODS) nie byli zwolennikami integracji ich kraju z UE. Przystąpienie Czech do Unii stanowiło dla nich rodzaj mniejszego zła, dla którego nie było alternatywy. W okresie prezydentury Klausa na czele rządów stali na ogół prointegracyjnie nastawieni socjaldemokraci. Czeskie partie polityczne są zatem silnie podzielone na tle stosunku do UE. Krytyka wobec europejskiej integracji płynie tam i z prawej, i z lewej strony sceny politycznej. Sama zaś polityka europejska stanowi najczęściej wypadkową obu zwalczających się tendencji.

Podobna sytuacja zarysowała się w Polsce – zwłaszcza w latach 2005-2010, kiedy to prezydenturę sprawował eurosceptycznie nastawiony Lech Kaczyński, a u steru rządów była prointegracyjna Platforma Obywatelska z Donaldem Tuskiem na czele. Wyraźna dwutorowość wobec Unii utrzymuje się także i dziś. Z tym tylko, że eurosceptyczne przekonania reprezentują władze polityczne kraju, a zdecydowane i bezkrytyczne postawy proeuropejskie w duchu profederacyjnym reprezentuje większość ugrupowań opozycyjnych.

Na Słowacji dwutorowość przezwyciężona została w znacznym stopniu po 1998 roku z chwilą upadku zdecydowanie eurosceptycznego rządu Vladimira Mečiara. Socjaldemokratyzujący rząd Roberta Fico reprezentuje postawy silnie koniunkturalnie pro integracyjne, ale w kraju narasta ponownie fala eurosceptycznych tendencji w łonie odzyskujących społeczne wpływy nacjonalistycznych ugrupowań. Oznacza to możliwości rychłego przywrócenia silnej dwutorowości także i na Słowacji.

Na Węgrzech sytuacja wyklarowała się z chwilą przejęcia rządów przez Fidesz z Viktorem Orbanem na czele. Skompromitowani, proeuropejsko nastawieni, socjaliści na długo utracili tam szansę na stworzenie wiarygodnej alternatywy politycznej dla węgierskiej eurosceptycznej prawicy konserwatywnej. Ale należy tu podkreślić, że eurosceptyczna, konserwatywna prawica na Węgrzech, tak jak i w Polsce, nie zajmuje wcale pozycji antyintegracyjnych. Eurosceptycyzm oznacza w tym przypadku jedynie niechęć do obecnych kierunków europejskiej integracji, których celem jest ponadnarodowa Europa federalna. Eurosceptycyzm węgierski i polski akceptując ideę zjednoczenia Starego Kontynentu, optuje za Europą suwerennych państw narodowych, w której kompetencje tych państw oraz instytucji europejskich będą o wiele bardziej niż dziś zrównoważone.

Jeśli spojrzymy zatem na Grupę Wyszehradzką z perspektywy jej klasy politycznej to obraz rysuje się tu, na dzień dzisiejszy, jasno. Rządzone przez siły prawicowo-konserwatywne Polska i Węgry wiodą prym w kreowaniu eurosceptycznych postaw. Z kolei Czechy i Słowacja, gdzie u władzy są socjaldemokraci, zachowują postawy o wiele bardziej prounijne. Nie ma tu więc politycznego i ideowego gruntu dla budowania wspólnej, wyszehradzkiej linii nie tylko wobec Brukseli, ale także i wobec Niemiec.

Jest jeszcze jeden, o wiele poważniejszy problem. Prawie wszystkie państwa wyszehradzkie inaczej wyobrażają sobie kształt terytorialny współpracy środkowoeuropejskiej. Najszerzej widzą go Czesi, dla których fundamentalnym składnikiem tej współpracy są Austriacy i Niemcy, a pierwszym strategicznym partnerem – Słowacy. Polska znajduje się dopiero na trzecim miejscu. Praga nie poprze zatem żadnych inicjatyw Warszawy antagonizujących Niemcy z krajami wyszehradzkimi. Z tej też przyczyny Czechy zaproponowały inną, wygodniejszą dla siebie formułę. Chodzi o utworzony w 2015 roku Trójkąt Sławkowski, w skład którego weszły Słowacja i Austria.

Także współdziałające dziś z Polską Węgry coraz to więcej uwagi poświęcają regionowi naddunajskiemu. Sprawując w 2011 roku prezydencję w Unii Europejskiej przyczyniły się do przyjęcia przez Brukselę tzw. strategii dunajskiej uformowanej na bazie inicjatywy austriacko-rumuńskiej. Budapeszt coraz więcej też uwagi poświęca próbom zbudowania swojej zachodniej polityki regionalnej, obejmującej współpracę z Austrią, Słowenią, Chorwacją, Szwajcarią, Niemcami i Włochami. Stanowi to odzwierciedlenie węgierskich prób stworzenia synergii pomiędzy strategią regionu naddunajskiego i adriatyckiego. U podłoża tych prób leżą interesy węgierskiej polityki bezpieczeństwa energetycznego i plany związane z rozbudową infrastruktury komunikacyjnej.

Świadoma tych rozbieżności Warszawa zamierza je zneutralizować drogą poszerzania dialogu i współpracy w regionie w oparciu o koncepcje V4 Plus. Temu służy pomysł nowej formuły dawnej koncepcji Międzymorza, obejmującą, tym razem, państwa w trójkącie ABC (Mórz Adriatyckiego, Bałtyckiego, Czarnego). Chodzi tu zatem o wzmocnienie głosu wyszehradzkiego w Brukseli poprzez pozyskanie krajów nadbałtyckich, Rumunii, Bułgarii, Chorwacji i Słowenii.

Warszawa, która przejęła w połowie 2016 roku przewodniczenie w Grupie Wyszehradzkiej, zmierza tą drogą wyraźnie do poprawienia swojej pozycji w Brukseli, zwłaszcza wobec trudności w relacjach z UE na tle swojej polityki wewnętrznej.

Wiele światła na rzeczywiste relacje wewnątrz Grupy Wyszehradzkiej rzuca reakcja stojącej obecnie na czele prezydencji unijnej Słowacji. Otóż Bratysława oceniła postulaty strony polskiej dotyczące przyszłości Unii negatywnie, bo prowadzące do fragmentaryzacji UE. Słowacja przyjęła postawę zdecydowanie pragmatyczną, zmierzającą do poszukiwania w Unii wspólnego mianownika i daleko idących kompromisów, a nie politycznych różnic.

Stanowisko to współgra z postawą Pragi, która postrzega współpracę wyszehradzką głównie w kategoriach gospodarczych. Premier Czech Bohuslav Sobotka wyraźnie zastrzegał, że nie chce przekształcenia Grupy Wyszehradzkiej w rodzaj „bloku wschodniego" w UE i to w dodatku z Polską na czele. Tym bardziej zaś bloku o wyraźnie antyniemieckich i antyunijnych akcentach. W publicystyce czeskiej przebijają się w tym kontekście teksty dopuszczające możliwość opuszczenia przez Pragę Grupy Wyszehradzkiej bądź też zmiany jej charakteru poprzez poszerzenie V4 o Austrię.

Postawa Bratysławy i Pragi pokazuje wyraźnie, jak iluzoryczne mogą być próby przekształcenia środkowoeuropejskiego czworokąta we w miarę jednolitą politycznie współpracę regionalną. Współpracę wyszehradzką łączą dziś wyłącznie przedsięwzięcia natury pragmatycznej w zakresie bezpieczeństwa energetycznego i infrastruktury komunikacyjnej. Dobrze rozwija się dialog społeczeństw i współpraca samorządów. Członków V4 być może jeszcze łączy wspólny lęk przed narzucanymi odgórnie kwotami imigracyjnymi. Dzieli natomiast polityka, oczywiście wyłączywszy nader koniunkturalne współdziałanie PiS i Fideszu.

Przykładem niech będzie zgłoszona w trakcie krynickiego Forum Ekonomicznego na początku września 2016 roku przez Jarosława Kaczyńskiego i Viktora Orbana koncepcja kontrrewolucji kulturowej w Unii. Zakłada ona prawo państw członkowskich UE do swoich tożsamości narodowych kosztem budowania w Unii bliżej nieokreślonej tożsamości europejskiej. Towarzyszą jej postulaty patriotyzmu gospodarczego wiążące się m.in. z przywracaniem znaczącej roli państw narodowych w gospodarowaniu. Kaczyński i Orban zaproponowali swoim wyszehradzkim partnerom realizację przedsięwzięć, które objęłyby około 60 milionów obywateli czterech krajów UE.

Czesi i Słowacy nie podzielili tych poglądów, a wręcz odwrotnie, dali wyraźnie do zrozumienia, że są zwolennikami pogłębiania europejskiej integracji i dalszej westernizacji swych społeczeństw. Zwłaszcza Słowacy zarzucili Polsce, że zmierza ona do zdezintegrowania Unii i do przekształcenia jej w strukturę policentryczną, w ramach której peryferia byłyby w stanie równoważyć wpływy niemiecko-francuskiego rdzenia.

Słowacy i Czesi nie chcą dopuścić do tak rozumianej instrumentalizacji. Wyszehradu. Bratysława zresztą optuje za, co prawda ograniczonym, ale jednak, pogłębianiem integracji europejskiej. Polska i Węgry opowiadają się bardziej za poszerzaniem Unii, co uniemożliwiłoby w praktyce jej pogłębianie, a nawet odwrotnie, służyłoby znacznemu rozluźnianiu w niej wewnętrznych więzi. Wbrew pozorom jednak, rozbieżności te nie są nie do pokonania. Warszawa i Budapeszt nie chcą federalizacji Europy. Bratysława dopuszcza ją, ale w złagodzonej formule pozostawiając przestrzeń dla suwerennych uprawnień dla państw narodowych.

Co z sankcjami wobec Rosji?

O wiele mniej kontrowersji budzi stosunek państw wyszehradzkich do wspólnej europejskiej waluty. Słowacja przyjęła euro już w 2009 roku. Ani Budapeszt ani Praga, ani tym bardziej Warszawa, nie wyrażają najmniejszej gotowości do tej decyzji w przewidywalnym czasie. W Czechach przesądza o tym wyraźny eurosceptycyzm obywateli, a w Polsce i na Węgrzech hasła patriotyzmu ekonomicznego i przywiązanie do resztek suwerenności gospodarczej. Na tym tle konfliktów w łonie V4 raczej nie ma, ale biorąc pod uwagę casus Słowacji, brakuje też pełnej jedności.

Grupa Wyszehradzka jest podzielona w sprawach tak fundamentalnych, jak bezpieczeństwo. Na plan pierwszy wysuwają się tu relacje z Rosją. Skrajnie bezkompromisową w tym względzie postawę zajmuje Polska, antagonizując Moskwę inspirowaniem i wspieraniem prounijnych i proatlantyckich aspiracji Kijowa. Zresztą Warszawa, obok Pragi, jest także najgorliwszym zwolennikiem pogłębiania euroatlantyckiej współpracy militarnej i poszerzenia w tym zakresie obecności NATO i USA u wschodnich granic UE. Tym samym, Polska stała się, chcąc nie chcąc, głównym antagonistą Rosji w regionie.

Stanowisko takie w coraz to mniejszym stopniu podzielane jest przez partnerów Rosji. Chodzi tu zwłaszcza o politykę antagonizowania Moskwy. Robert Fico i Viktor Orban otwarcie już mówią o potrzebie zniesienia sankcji wobec Rosji i o przywróceniu współpracy gospodarczej z nią. Tuż po warszawskim szczycie NATO czeski minister obrony Martin Stropnicky postulował konstruktywne wykorzystanie relacji między Sojuszem a Rosją dla wypracowania pragmatycznych stosunków, zmierzających do ściślejszej współpracy.

Nie ma więc w kręgu państw wyszehradzkich wspólnej płaszczyzny dla dalszego izolowania Rosji. Nie ma też politycznego podłoża dla myślenia o budowaniu bezpieczeństwa bez lub wbrew Moskwie

Inaczej rzecz się ma z ideą bezpieczeństwa europejskiego i regionalnego. Ma ona szansę stać się jednym z głównych filarów pogłębienia współpracy wyszehradzkiej. I paradoksalnie, nie tylko konflikt ukraiński stał się tu główną tego przyczyną. Jedną z bardziej istotnych konsekwencji Brexitu jest odblokowanie możliwości stworzenia wreszcie autonomicznych europejskich sił zbrojnych. Zarówno Francja, jak i Niemcy zdają się sprzyjać tej tendencji widząc w niej szansę na dalsze pogłębianie procesów integracyjnych. Sprzyjać temu może brak poczucia bezpieczeństwa u Europejczyków.

W trakcie warszawskiego spotkania Grupy Wyszehradzkiej Słowacja, Węgry i Polska wyraźnie wsparły taki kierunek myślenia. Co więcej, zapowiedziano energiczne włączenie się krajów V4 w takie działania. Było to tym łatwiejsze, że już w 2012 roku zapadły decyzje o utworzeniu do 2016 Wyszehradzkiej Grupy Bojowej, mającej liczyć 4-5 tysięcy żołnierzy. Co więcej, do 2019 roku powstać ma druga wyszehradzka Grupa Bojowa. A to właśnie na bazie Grup Bojowych Unii może został utworzona w przyszłości armia europejska.

Węgrzy zaproponowali nawet dalsze kroki, sugerując rychłe wypracowanie planów stworzenia środkowoeuropejskiego przemysłu obronnego. Powiało więc optymizmem i nadzieją, że współpraca wyszehradzka nie jest skazana na wygaszenie.

Bratysławski sukces

Pierwszym tego testem był nieformalny szczyt UE w Bratysławie 16 września 2016 roku. Był to test w podwójnym tego słowa znaczeniu. Po pierwsze dlatego, że na czele Grupy Wyszehradzkiej stoi obecnie Polska, a więc to do Warszawy należało ostatnie słowo przy formułowaniu stanowiska całej Grupy. I po drugie dlatego, że spotkanie to odbywało się w Bratysławie, a więc w stolicy państwa członkowskiego V4, które z kolei, sprawując prezydencję w Unii miało też znaczącą możliwość wyeksponowania wspólnego stanowiska krajów wyszehradzkich.

Bratysławski szczyt niewiele wniósł nowego do stanu funkcjonowania Unii. Otworzył jednak drogę dla negocjacji mających się zakończyć w marcu 2017 roku zarysem unijnej reformy. Był to zatem raczej szczyt łagodzenia sporów i górnolotnych zapowiedzi. Przyjęte na nim uzgodnienia określić można śmiało mianem decyzji opartych na najmniejszym, wspólnym mianowniku.

Dotyczyło to także V4. Z zaprezentowanej w Bratysławie wspólnej deklaracji wyszehradzkiej wyparowały szumne zapowiedzi z Krynicy o kulturowej kontrrewolucji czy też bardziej zdecydowana krytyka brukselskiego porządku. Gospodarz bratysławskiego spotkania Robert Fico przyjął pragmatyczną formułę nastawioną na sukces szczytu, wyciszając co bardziej kontrowersyjne wątki. Na sukcesie bratysławskiej konferencji przywódców UE zależało też Angeli Merkel i François Hollandowi, co zaowocowało, zwłaszcza u kanclerz Niemiec, większą gotowością do uelastycznienia swojego stanowiska w sprawach zasad rozmieszczania imigrantów w poszczególnych krajach Unii. Nade wszystko zaś unikano tematów dzielących UE.

W tym kontekście można zaryzykować tezę o sporym, propagandowym sukcesie Grupy Wyszehradzkiej. Po pierwsze, dlatego, że ten w miarę udany szczyt odbył się w stolicy kraju członkowskiego V4, i o sukcesie współdecydował premier państwa wyszehradzkiego. Po drugie, dlatego, że kraje V4 wystąpiły w trakcie szczytu z własną, wspólną deklaracją, prezentowaną z kolei przez polską premier jako przewodniczącą delegacji wyszehradzkiej. I po trzecie dlatego, że zasadnicze elementy tej deklaracji znalazły odzwierciedlenie w ustaleniach samego szczytu.

Uczestnicy spotkania w Bratysławie zaakceptowali ducha zgłoszonej przez państwa V4 zasady elastycznej solidarności w odniesieniu do problemu przyjmowania imigrantów i sposobu zabezpieczania w przyszłości Unii przed ich napływem. Przywódcy państw UE zgodzili się ze stanowiskiem krajów wyszehradzkich o potrzebie zapewnienia Europejczykom bezpieczeństwa wewnętrznego i zewnętrznego, czy to tworząc formacje dla zabezpieczenia zewnętrznych granic Unii, czy też powołując w niedalekiej przyszłości autonomiczną armię europejską. Szczyt w Bratysławie pokazał, że w warunkach zgodnego współdziałania, państwa wyszehradzkie zwielokrotniają swój wpływ na bieg spraw europejskich. Nawet wtedy, gdy są to działania ograniczone do tych, w których państwa Europy Środkowej zdolne są do wypracowania regionalnego konsensusu.

Z postaw wyrażanych przez przywódców poszczególnych krajów wyszehradzkich wynika jednak, iż sprawą niezwykłej wagi jest to, by współpraca w ramach V4 opierała się na konstruktywnych i pozytywnych przesłankach, które nie będą eliminować żadnego z bliższych i dalszych sąsiadów.

Autor jest politologiem, profesorem Uniwersytetu Jana Kochanowskiego w Kielcach. W przeszłości był związany z SLD i innymi ugrupowaniami lewicy

Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Robert Gwiazdowski: Dlaczego strategiczne mają być TVN i Polsat, a nie Telewizja Republika?
Opinie polityczno - społeczne
Łukasz Adamski: Donald Trump antyszczepionkowcem? Po raz kolejny igra z ogniem
felietony
Jacek Czaputowicz: Jak trwoga to do Andrzeja Dudy
Materiał Promocyjny
Do 300 zł na święta dla rodziców i dzieci od Banku Pekao
Opinie polityczno - społeczne
Zuzanna Dąbrowska: Nowy spot PiS o drożyźnie. Kto wygra kampanię prezydencką na odcinku masła?