Notowanie listy Trójki numer 2000, które ma się odbyć za dwa tygodnie, może być nie wielką fetą, a stypą nie tylko tego kultowego, łączącego wiele pokoleń zestawienia muzycznego liczącego przeszło 38 lat, ale całej rozgłośni. Odejście Marka Niedźwieckiego, ikony tej stacji, to symboliczny gwóźdź do trumny. Bez „Niedźwiedzia” nie ma listy i nie ma Trójki.
Trójka usycha od lat. O ile pięć lat temu słuchalność dobijała do 8 proc., to teraz jest najniższa w historii i oscyluje wokół 5 proc. Ale w radiu publicznym, w którym dane było mi pracować przez kilka lat (akurat nie w Trójce), nie najważniejsza była słuchalność, o którą biją się stacje komercyjne, ale jakość, misja, osobowości radiowe. Kolejne dyrekcje, które zmieniały się jak w kalejdoskopie, nie walczyły o jakość tego programu, a o zadowolenie szefostwa radia z ulicy Malczewskiego w Warszawie. Nie brano pod uwagę protestów słuchaczy, którzy Trójkę zaczęli nazywać „Trujką”, a przecież radio robi się dla słuchacza, on jest najważniejszy. Nie prezes z Malczewskiego czy z Nowogrodzkiej.