Nie lękajcie się – chciałoby się przypomnieć programowe słowa pontyfikatu Jana Pawła II nie tylko ze względu na przypadającą w poniedziałek rocznicę urodzin papieża, ale też dlatego, że mają one szczególne znaczenie dziś, po kilku tygodniach rozkręcania paniki związanej z pandemią Covid-19.
Wiem oczywiście, że było to dla naszego dobra. Jednak uboczny efekt koronawirusowych kampanii – wzrost lęku i stan psychicznego rozchwiania – może być równie szkodliwy jak sama pandemia. To psychiczne rozedrganie, wzmacniane teraz przez polityczne przepychanki towarzyszące kampanii prezydenckiej, zmienia nam obraz świata. Sprawia, że nawet jeśli dotychczasowe dane nie pokazują specjalnego wzrostu bezrobocia, które w kwietniu zwiększyło się do 5,7 proc. (5,4 proc. w marcu), to i tak część ekspertów wieszczy, że zaraz nadejdzie katastrofa, bo przecież firmy tylko czekają, by wyrzucić wszystkich na bruk. Tymczasem z badań przedsiębiorstw, w tym z niedawnego sondażu Business Centre Club, wynika, że większość pracodawców nie spieszy się z tym wyrzucaniem. Sięgają raczej po rezerwy urlopowe, obniżki pensji czy cięcia benefitów.
Nawet w branży motoryzacyjnej, która nie tylko z powodu koronawirusa przeżywa ostatnio trudności (uderzają w nią także unijne normy klimatyczne), konkretem jest zapowiedź zwolnienia 450 pracowników Volkswagena. Sporo, lecz przy 11 tysiącach osób w załodze firmy, która pod koniec zeszłego roku ogłosiła plan zastąpienia 750 pracowników robotami, nie jest to gigantyczna skala. Co prawda wiadomo, że zwolnienia w dużych firmach prowadzą do cięć zatrudnienia u ich poddostawców, a następnie w firmach, które żyją z usług dla nich. Bezrobocie więc i tak wzrośnie, bo do urzędów pracy zapukają nie tylko ci, którzy są dzisiaj na tzw. wypowiedzeniu, ale i tysiące samozatrudnionych świadczących usługi dla firm, które łatwiej rezygnują z „usług obcych" niż ze zdobytych często z trudem fachowców i specjalistów.
W rezultacie na jakiś czas pożegnamy się z rynkiem pracownika, którym przez ostatnie lata cieszyła się spora część Polaków (choć nie wszyscy). Jednak zmierzch tego rynku było już widać od 2019 roku, gdy malała liczba ofert pracy, rosła skala zwolnień grupowych, a ekonomiści zapowiadali spowolnienie. Teraz mówią o recesji, lecz jeśli nie będzie histerycznej reakcji na drugie uderzenie koronawirusa, powinniśmy uniknąć zapaści na rynku pracy.
Zarówno z badania BCC, jak i danych agencji rekrutacyjnych wynika, że nawet w czasie pandemii część firm zwiększa zatrudnienie. Dodatkowo skutki kryzysu będzie łagodzić demografia, czyli kurcząca się podaż pracowników. Także w Niemczech, które ostatnio walczyły o zniesienie barier dla pracowników transgranicznych z Polski. Tym, czego nam teraz najbardziej potrzeba, jest zmiana narracji – tak, by zmniejszyć ów lęk i psychiczne rozedrganie. Ich efektem już są najgorsze od lat nastroje konsumenckie. A to prosta droga do dużo głębszego kryzysu niż ten wywołany przez Covid-19.