Rocznie napływa do Polski około miliona używanych aut. Widać to nie tylko na naszych drogach, których przepustowość nie uwzględniała takiego przyrostu pojazdów, ale i w strefach parkowania, gdzie coraz trudniej znaleźć miejsce do postawienia auta. Odwiedzając np. bliską mi Sądecczyznę, obserwuję, że prawie każdy dorosły mieszkaniec wsi czy miasteczka jeździ nie PKS-em lub podmiejskim pociągiem, ale autem. Gdy zapytałem jednego z mieszkańców uroczej Piwnicznej, dlaczego przestał jeździć do pracy w Starym Sączu pociągiem, wprost odpowiedział: „bo lubię jechać swoim autem", choć przyznawał jednocześnie, że pociąg jest i szybszy, i tańszy. Chmurka starego diesla, jaka spowiła leżące w kotlinach polskie wsie i miasteczka na Śląsku, w Małopolsce i na Podkarpaciu, daje o sobie znać przez cały rok. Własne auto – synonim luksusu i pozycji społecznej – jest na wyciągnięcie ręki nawet dla uboższych mieszkańców kraju.