Najgorszym lekarstwem na tę chorobę byłby jednak zakaz kontaktów z lobbystami. Bo skąd poseł uczący wcześniej fizyki w szkole ma wiedzieć, jakie powinny być np. zasady składowania śmieci? W jeszcze trudniejszej sytuacji jest eurodeputowany, bo w jego przypadku liczba dyskutowanych regulacji i ich znaczenie się zwiększa. Nawet urzędnik w Komisji Europejskiej, będący specjalistą np. w dziedzinie ochrony środowiska, powinien się spotkać z lobbystami. Bo jego propozycja, która w ostatecznej fazie będzie potem przedmiotem dyskusji ministrów państw UE, musi uwzględniać interesy różnych krajów i różnych grup.
Ale te wszystkie interesy powinny być jawne. Jako obywatel chciałabym wiedzieć, ile razy mój poseł, które zdecyduje na przykład o regulacjach rynku farmaceutycznego, spotkał się z przedstawicielami koncernów. I których konkretnie.
To, że nie wszyscy lobbyści chcą obowiązkowego rejestru i jawności finansowania, nie dziwi. Ale fakt, że bronią się przed tymi instytucje unijne, budzi podejrzenia. Parlament Europejski pochodzi co prawda z powszechnego głosowania, ale jego dystans od przeciętnego obywatela jest znacznie większy niż w przypadku posła na Wiejskiej. Jedynym lekarstwem na ten deficyt demokracji jest uczynienie procesu podejmowania decyzji w UE maksymalnie przejrzystym.